On the hot garbage pile in which I fucking sleep
❁❁❁
Nick cicho kaszlnął, jedną ręką gładząc swoją odrobinę bolącą szyję, kiedy większość osób porozchodziła się już w stronę swoich domów. Sam miał zamiar się zbierać, ale powstrzymywał go Karl, który z jakiegoś powodu dalej stał przed sklepem i wpatrywał się w małe doniczki leżące na parapecie sklepu.
-Na coś czekasz? spytał cicho Armstrong, przekrzywiając ciekawsko głowę. Karl'owi automatycznie skojarzyło się to ze szczeniaczkiem, więc rozbawiony uśmiechnął się w stronę starszego, który odwzajemnił uśmiech, mimo że nie miał bladego pojęcia dlaczego go otrzymał.
-Zastanawiam się -zaczął szeptem jakby bał się, że ktoś ich usłyszy. Spojrzeniem wrócił na białe begonie, nie chcąc za bardzo spoglądać w oczy Nicholas'a. Nie żeby uważał, że są brzydkie, bo podobały mu się aż za bardzo. Problem tkwił w tym, że gdy w nie spoglądał, coraz częściej zaczynało przewracać mu się w żołądku, a serce zaczynało bezsensownie przyśpieszać swój rytm -Nie chciałbyś najpierw pójść do mnie po Imbir'a, a potem poszlibyśmy do ciebie? I tak będzie po drodze.
-Głupio się pytasz -oznajmił Nicholas, po czym bez większych ceregieli rozpoczął krok w stronę domu Jacobs'a, który to widząc jedynie spojrzał ostatni raz w stronę białych kwiatków.
Szli ramię w ramię, co jakiś czas niby przypadkowo ocierając się o siebie dłońmi bądź ramionami. Karl miał na sobie ciemnożółtawy sweterek, który był lekko podwiewany przez ciepły wiatr. Oboje się nie odzywali, jedynie Karl nucił pod nosem melodię, którą Nicholas zidentyfikował jako refren "Zostawcie Titanica", chociaż nie miał pojęcia, czy miał rację. Tak właściwie, to był zbyt zajęty wsłuchiwaniem się w ładną barwę głosu wyższego, by mieć czas na jakieś większe przemyślenia.
Niebo powoli zmieniało się w granatowe, a widoczny już księżyc zdawał się rzucać odrobinę pomarańczową poświatę. Zza chmur było widać, że jest pełnia, a jasne gwiazdy co chwila chowały się za snującymi się po niebie obłokami. Wiosenne powietrze napełniało ich płuca miłym uczuciem świeżości, a Nick po raz kolejny przyłapał się na tym, że gdy w pobliżu był Karl, wcale nie kusiło go do zaplenia aż tak bardzo. Jakby jego obecność sama w sobie była jak dym, oplatająca każdy zmysł, a nawet nie musiał robić wiele. Zwyczajnie szedł obok z wysoko zadartą głową, a w jego oczach odbijało się wieczorne niebo.
Tyle wystarczyło, bo Armstrong stracił zdolność logicznego myślenia, a jego nogi stawały się jak z waty. Zupełnie gdzieś miał ostrzeżenia znajomych, że to skończy się źle, że zakochiwanie się w Karl'u Jacobs'ie zawsze kończyło się niewypałem i łzami. To był pierwszy raz w jego życiu, gdzie ktoś rzeczywiście sprawiał, że czuł się bardziej żywy niż był zazwyczaj. Że czuł emocje, o których wcześniej tylko czytał albo widział je w filmach.
Dopiero kiedy Karl spuścił głowę i obrócił głowę, starszy zorientował się, że są już pod jego domem. Niemal od razu znaleźli się w pokoju Karl'a, który wręczył Armstrong'owi do rąk bordowe szelki, dając mu zadanie, by zaleźć psa i go ubrać.
-Nigdy tego nie robiłem -powiedział Nick, patrząc z przestrachem na paski trzymane w dłoniach. Bał się, że jakimś cudem zapląta mu łapy i coś mu się przez to stanie, albo dostanie karne ugryzienie, chociaż może by mu się takie przydało.
-Poradzisz sobie, Imbir jest spokojnym psem -niemal od razu powiedział Karl, nawet nie spoglądając w stronę towarzysza.
-Ostatnio patrzył się na mnie tak, jakby chciał mnie ugryźć -jęknął Nick, rozglądając się po pomieszczeniu. Starał się nie patrzeć w stronę chłopaka, który schylał się nad jedną z szafek, a zamiast tego skupił swój wzrok na suszonych owocach zwisających z żyrandola. Dosłownie, kochał klimat tego miejsca, a pomarańcze czy cytryny już chyba zawsze będą kojarzyć mu się z Karl'em, nawet nie tylko te zasuszone.
CZYTASZ
sweet hibiscus tea | Karlnap
RandomKarl miał ładne usta, wiecznie zaczerwienione kolana, kwiatki wplątane w brązowe kosmyki, łamliwe kości którymi trzymał kilogramy żalu i smętne, zamglone oczy, którymi patrzył na małą żabę, siedzącą bez ruchu na środku chodnika. Nicholas Armstrong...