cranberry beer

680 90 66
                                    

I don't even know what I don't know

❁❁❁

Nowy Orlean skrywał w sobie mnóstwo legend, a Nicholas coraz bardziej się zastanawiał, czy nie są one chociaż po części prawdą, jakby duży wskaźnik przestępczości nie był wystarczający, by odstraszyć go od mieszkania tutaj. Jedna z nich głosi, że bram miasta strzegą duchy. Każdy, kto odwiedza to miejsce musi się liczyć ze stratą - jedni tracą rozum, a inni pieniądze.

Nicholas czuł się, jakby stracił obydwa naraz. Po raz trzeci w ciągu jednego dnia był w sklepie, do którego miał wrażenie, że prowadziły go wszystkie drogi świata. Zdążył już nawet nieco zaprzyjaźnić się z Clay'em, który znał już jego wszystkie ulubione rodzaje fajek i smaki wódki na pamięć. Wiedział też, że Nicholas zdecydowanie miał problem z obydwoma tymi rzeczami, ale to nie była jego rola, żeby kogokolwiek pouczać, bo sam nie był w tej kwestii jakoś o niebo lepszy.

Jednak chęć kupienia trzeciej innej paczki szlugów dziennie, żeby pobijać jakieś chore rekordy wcale nie była jedynym, co ciągle kusiło go do zawitania w tym nieszczęsnym, przyciągającym sklepie. Nicholas ciągle miał wrażenie, że jakimś cudem znowu uda mu się ujrzeć Jacobs'a, siedzącego z Patches, bo już dawno zdążył się dowiedzieć jak ów kotka ma na imię, na kolanach.

Aktualnie znów przekroczył próg sklepu, a blondyn siedzący na blacie nawet już na niego nie spojrzał, a w ramach kolejnego przywitania jedynie zaśmiał się pod nosem, patrząc na gablotkę z fajkami wywieszoną za kasą. Miał wrażenie, że jeśli zamówiłby trzydzieści paczek Marlboro Goldów, Nicholas byłby właścicielem ich wszystkich w przeciągu dwóch dni.

-Ale wiesz, że szczęścia to ty w sklepie nie kupisz, co nie? -mruknął blondyn, zeskakując z blatu, kiedy Nicholas oparł dłonie o kratę z coli, na której właśnie usiadł -Zaskocz mnie.

Armstrong spoglądał na sklepowe półki ze znudzeniem, rzeczywiście nie mając pomysłu, co tym razem powinien kupić i zabrać ze sobą do domu. Stłumił ziewnięcie, czytając etykiety różnych produktów na które akurat zerkał. Zwrócił uwagę na małą roślinkę stojącą na ladzie, której jeszcze wczoraj tutaj nie było. Zaraz za nią stała lodówka, a w niej rządki szklanych, nierówno ułożonych butelek.

-Piwo -oświadczył krótko, rzeczywiście chcąc zaskoczyć czymś wyższego. Może też chciał wyrwać się z monotoniczności, ale wiedział, że wróci do niej o wiele szybciej, niż by chciał.

-Dobra, rzeczywiście coś innego niż zwykle -odparł blondyn, patrząc się na lodówkę z wymienionym wcześniej typem napoi, zastanawiając się, jakie akurat mógł pijać jego rówieśnik. Zdecydowanie wyglądał, jakby pijał jakieś smakowe, chociaż zdecydowanie nie te bezalkoholowe. Blondyn spojrzał na niego kątem oka, dostrzegając, jak ten przeciera oczy i cicho ziewa, zakrywając sobie usta drżącą dłonią -Chmiel na bezsenność, a sen na bezmiłość?

-Wiersze piszesz? -mruknął kąśliwie Nicholas, kiedy blondyn postawił na ladzie żurawinowego Reeds'a. Szatyn spojrzał sceptycznie na napój, przypominając sobie, że tak w sumie to nigdy za nim wybitnie nie przepadał.

-Może piszę, może nie -stwierdził dobitnie blondyn, samemu teraz ziewając. Musiał przyznać, że obecność Nicholas'a zdecydowanie umilała mu w jakiś sposób pracę, a zawszę była to jakaś świeża dusza do zepsucia i męczenia -Wyglądasz jakbyś był w połowie martwy.

-Dzięki, też jesteś niczego sobie -odparł, krzywo się uśmiechając. Wiedział, że blondyn miał jednak sporo racji. Nicholas się niszczył, powoli ale skutecznie. Bardzo często się upijał, stan nieważkości towarzyszył mu prawie zawsze, a wory pod oczami informowały go o tym, że zdecydowanie przesadza. Nie chciał nawet myśleć o tym, w jakim stanie są jego płuca, o tym nigdy się nie myśli, kiedy trzyma się już fajkę w ustach. Wtedy czujesz się, jakbyś był nadbogiem i problem wcale cię nie dotyczył, a to była kolejna niepisana zasada młodości, których Nick zwykł przestrzegać. Nie przejmować się jutrem, na które realnie mamy wpływ.

Nicholas sięgnął po piwo, przy okazji podając wyższemu pieniądze. Zimna butelka nieco ostudziła jego ciepłą skórę, a ledwo wyczuwalny dreszcz przeszedł po jego plecach.

-Możesz coś dla mnie zrobić? -spytał blondyn spod przymrużonych powiek, obserwując jak chłopak otwiera piwo otwieraczem z drewnianą rączką, który prawdopodobnie leżał gdzieś na jednej z półek blisko niego. Armstrong podniósł na niego spojrzenie, które ewidentnie wskazywało na to, żeby Clay mówił dalej.

Blondyn wziął głębszy wdech, jakby się zastanawiał, czy na pewno chce kontynuować swoją wypowiedź. Chciał jakoś pomóc temu lekko zniszczonemu chłopakowi ale wiedział, że sam w życiu nie da sobie rady. Ledwo miał czas żyć swoim życiem, a co dopiero czyimś. Ilość używek jakie spożywał niższy naprawdę delikatnie go przerażała, mimo że jemu samemu do tej pory się wydawało, że palił jak smok. Plus może nikt nie odważyłby się powiedzieć tego na głos, ale Nick brzmiał na osobę, która naprawdę chciała tej pomocy.

-Idź z Karl'em na spacer. On lubi trudnych ludzi, lubi się z nimi męczyć i wyciągać ich z grobów -powiedział, patrząc z uwagą w oczy Nicholas'a, w których momentalnie odpaliła się iskra. Blondyn czasami aż sam był przerażony tym, jak bardzo wiedział, czego inni tak naprawdę potrzebowali. Chociaż z doświadczenia wiedział, że Jacobs naprawdę potrafił być jak lek na stare rany, chociaż czasem był też jak spirytus na te nowsze -Nie dosłownie, chociaż kto wie, do czego byłby zdolny.

Clay od zawsze lubił komplikować wszystko wokoło, nawet jeśli myślał, że wszystko naprawiał. Czy kontakt dwojga zepsutych do szpiku kości, chociaż jednak dalej urokliwych i wciągających ludzi kiedykolwiek kończył się dobrze? W końcu Karl wcale nie był tylko chłopakiem ze stokrotkami w butach i ładnym uśmiechem, a Nick zdecydowanie uzależniał się za łatwo od wszystkiego co sprawiło, że zapominał jak się zdrowo myśli.

-Nawet za bardzo go nie znam -przyznał cicho niższy, upijając kolejnego łyka słodkawego napoju. Zdecydowanie wolał posmak wódki bardziej niż piwa, ale słodycz i tak miło drażniła jego zmysły. Wiedział o Karl'u tylko to, co dowiedział się od Clayton'a. Wiedział, że chłopak łatwo się zakochiwał, kochał kwiatki, jego ulubioną porą roku była wiosna i że zawsze podwędzał wszystkim fajki, bo swoich nigdy nie miał.

-To poznasz -Clay wzruszył ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

❁❁❁

Rozumiecie, że w tej książce nie będzie nawiązań do Londynu???

I nie, żaden KOT nie zostanie skrzywdzony.

sweet hibiscus tea | KarlnapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz