The bones are melting, the skeleton is ash
❁❁❁
Kiedy Nick szedł w stronę małego sklepiku osiedlowego, nawet nie zwrócił uwagi na zwłoki żaby leżącej na samym środku chodnika, więc oczywiście dopiero gdy wdepnął w truchło, przez jego skórę przeszła gęsia skórka, a z jego ust wydobyło się siarczyste przekleństwo.
Patrzył z obrzydzeniem w stronę swojego buta, do którego były poprzyklejane fragmenty zwłok wiedząc już, że ten dzień będzie tak samo kiepski i nędzny jak wszystkie pozostałe, które zdążył przeżyć w swoim dziewiętnastoletnim życiu.
Westchnął rozdrażniony i pośpiesznie wytarł buta w trawę obok chodnika, tuż obok przebiśniegów, na które kilka dni temu patrzył się nieznany mu chłopak. Dosłownie miał wrażenie, że w jakiś sposób bezcześcił ten nieszczęsny skrawek przyrody jaki oferowało mu miejsce zamieszkania, chociaż nie tylko on, bo ilość petów czy nawet samych paczek po papierosach była zatrważająca. Nawet zwłoki żaby nie zdawały się być tak smutne, jak ilość śmieci w tym miejscu.
Był ranek, ale na dworze i tak było stosunkowo ciemno przez zbierające się chmury. Nick naprawdę miał nadzieje, że nie będzie dziś padać, chociaż i tak nie miał żadnych szczególnych planów, zwyczajnie chciał dostać się do sklepu.
Patrzył w zamyśleniu na trawnik, jakby całkowicie ogłupiał, zastanawiając się co począć. Sumienie kuło go niemiłosiernie, chociaż znając siebie nigdy by nie przypuszczał, że będzie rozczulał się nad kawałkiem trawy. Zniesmaczony wrócił się do swojego mieszkania by zabrać ze sobą szeleszczącą siatkę, do której miał zamiar powkładać nieszczęsne śmieci. Wziął jeszcze mały woreczek foliowy, mający robić za rękawiczkę. Dosłownie Nick czuł, jakby spłynęła na niego fala dobroduszności i za cholerę nie wiedział czemu.
Pod pachę wziął jeszcze swoją deskorolkę, by w razie czego szybko udać się w stronę sklepu. Pilnie potrzebował nakarmić swój nałóg pod postacią papierosów, które akurat mu się skończyły no i nie ukrywając, miał też ochotę zwyczajnie się upić, tak bez wyraźnego powodu. Przeczuwał, że musi się śpieszyć, bo niebo robiło się coraz bardziej zachmurzone.
Powrócił do miejsca w którym dalej tkwiły zwłoki, patrząc na to co zostało z żaby, jakby szukał w niej jakiegoś wsparcia i pocieszenia. Ludzie wyglądający zza okien swoich małych mieszkań musieli uważać go za obłąkanego, kiedy niemiłosiernie się krzywiąc wybierał pety spomiędzy kwiatków i wilgotnej trawy.
Kiedy skończył, jego reklamówka była praktycznie pełna i mógł jasno stwierdzić, że okoliczni mieszkańcy zdecydowanie preferują grube, ruskie i chamskie siekacze, chociaż zdarzyło się też coś w typie cienkich, tanich Chesterfieldów. Naczytał się tyle tekstów typu "Palenie powoduje raka jamy ustnej i gardła", czy "Palenie powoduje 90% przypadków raka płuc", że nawet zastanawiał się przez moment, czy by tego nie rzucić, ale chwilę potem w jego oczy rzuciła się teza "Rzuć palenie-masz dla kogo żyć", więc jedynie głucho się zaśmiał i odrzucił od siebie tę abstrakcyjną myśl.
Deskorolka w jego dłoniach po chwili wylądowała na ziemi, a sam chłopak z konsternacją spojrzał w niebo, kiedy na jego twarzy spoczęła pierwsza kropla chłodnego deszczu. Spojrzał na reklamówkę w swoich dłoniach, potem znów na niebo, a finalnie zdecydował się wskoczyć na deskorolkę i jak najszybciej dojechać do najbliższego, najtańszego sklepu. Według jego własnych, bezsensownych i mało prawdopodobnych obliczeń powinien bez problemu dojechać i jeszcze wrócić, zanim rozpada się na dobre. Profilaktycznie założył na głowę kaptur swojej bluzy, jakby to rzeczywiście w razie czego miało mu pomóc.
❁❁❁
Kaptur mu nie pomógł. Nick cały mokry stał przy małym skrzyżowaniu, zastanawiając się w jaką stronę powinien się udać. Z niebo lało się jak z cebra, a z jego włosów namiętnie spływała woda. Krople odbijały się o jego nagą skórę na dłoniach, a materiał jego ubrań skrupulatnie wsiąkał chłodną ciecz. Patrzył ze zrezygnowaniem przed siebie, jak małe dziecko w markecie, które zgubiło rodziców.
-Hej -Nick'a od rozmyśleń nad tym w którą stronę powinien się udać oderwał dopiero całkiem gardłowy, ale jednak przyjemny głos. Odwrócił głowę w prawo, a zaraz potem uniósł ją lekko w górę, próbując dostrzec twarz osoby która się do niego zwracała. Tajemnicza postać w parasolką patrzyła się na niego z pytającym grymasem na twarzy -Dobrze się czujesz?
Był to cholernie wysoki chłopak, ubrany w czarny długi płaszcz. Na nosie miał ładne, zaokrąglone okulary, a jego brązowe, nieco kręcone włosy rozchodziły się w wszystkie strony prawdopodobnie pod wpływem wilgoci. Na plecach miał zarzucany futerał chyba na gitarę, a Nick'owi się wydawało, że właśnie stanął przed nim jakiś charakter z serialu dla nastolatków. Coś z klimatów rozrywkowego, momentami cichego faceta grającego na gitarze przy ognisku wokoło mnóstwa zakochanych w nim dziewczyn i drących się w rytm melodii ludzi.
-He? -odparł w pierwszej kolejności mało inteligentnie Nicholas, jakby zapominając, że stał bezcelowo na chodniku podczas mocnej ulewy-Tak, tylko chyba się zgubiłem.
-Gdzie chcesz iść? -spytał wyższy, ze sceptycznym uśmiechem na ustach. Mimo że Nick nie lubił rozmawiać z nieznajomymi, w tym momencie rada obcego wydała mu się jedynym ratunkiem od spędzenia nocy w totalnym bezruchu przy tym skrzyżowaniu i rozmyślaniu nad swoim marnym, nieułożonym życiem.
-Najbliższy sklep? Jakiś monopolowy? -wypalił, spoglądając z zapytaniem na drugiego.
-W lewo i zielony neon -odpowiedział szybko i zgrabnie, wzruszając mimowolnie ramionami. Wiatr zawiał trochę mocniej, przez co kosmyki brązowych włosów wpadły mu do oczu -Jestem Will.
Nicholas wpatrywał się chwilę przed siebie w milczeniu, analizując krótką instrukcję, którą przekazał mu już nie nieznajomy, zaraz po tym pokiwał głową, na nowo na niego spoglądając.
-Nick -przedstawił się krótko, zadzierając głowę do góry -Dzięki.
Nieznajomy pokiwał głową, po czym po raz ostatni rzucił mu rozbawione spojrzenie z nutką politowania i odwrócił się w swoją stronę, rozpoczynając całkiem szybki chód. Nick chyba musiałby biec, żeby normalnie za nim nadążyć przez swój niski wzrost i stosunkowo krótsze nogi, ale przynajmniej biegał szybko.
Sam też ponowił jazdę na desce i w przeciągu pięciu minut był już przed sklepem, którego szyld widział już z daleka. Zdecydowanie zielony neon rzucający cień na ulicę ułatwił mu sprawę, choć wokoło było ich raczej sporo. Nowy Orlean był wypełniony z każdej strony masą kawiarenek, restauracji, sklepikami z pamiątkami czy innymi tego typu rzeczami. Mimo wszystko tani monopolowy to jednak tani monopolowy, a jak miał w sobie spożywkę to już w ogóle Nicholas czuł się jak w niebie.
Chwycił za klamkę i wszedł do środka, nawet nie przejmując się swoim stanem. W końcu był cały mokry, a w dłoni trzymał siatkę wypełnioną paczkami po papierosach, cieszył się jedynie, że z jego buta zeszły resztki biednej żaby. Miał wory pod oczami, a jego twarz była zaczerwieniona od chłodu i szybkiej jazdy.
❁❁❁
Tęskniłam, miło widzieć was znowu ♡
CZYTASZ
sweet hibiscus tea | Karlnap
AcakKarl miał ładne usta, wiecznie zaczerwienione kolana, kwiatki wplątane w brązowe kosmyki, łamliwe kości którymi trzymał kilogramy żalu i smętne, zamglone oczy, którymi patrzył na małą żabę, siedzącą bez ruchu na środku chodnika. Nicholas Armstrong...