And I am not your protagonist
❁❁❁
Kilka butelek alkoholu dalej, kilka starych piosenek i kilka prób zatańczenia z Nick'iem podjętych przez Clay'a, zakończonych fiaskiem, powoli większość osób zaczęło się wykruszać. Punz odszedł gdzieś sam, nawet nie wiadomo kiedy i czy jeszcze żył. Przez cały czas teoretycznie trzeźwy George stwierdził, że ma serdecznie dosyć i po prostu odszedł, a Clay jak wierny piesek podreptał za nim, co prawda nieco chaotycznym krokiem. Nawet nie wzięli ze sobą swoich śmieci i koców, więc to co się ostało zostało zebrane przez Alex'a i Will'a, którzy jedynie wrzucili to do auta zaparkowanego nielegalnie przy najbliższym wejściu do parku, którym tu przyjechali decydując, że będą w nim nocować.
Karl, Nicholas i Imbir natomiast wcale nie wyglądali, jakby mieli zamiar się stąd ruszać, nie mając jeszcze dosyć pierwszej wiosennej nocy spędzonej na dworze. Jasny pies zdawał się zaakceptować obecność nowego człowieka w życiu Karl'a, w momencie kiedy Nick założył mu szelki, więc teraz grzecznie opierał pysk o jego nogi z klejącymi się oczami, mimo że wcześniej przespał kilka dobrych godzin.
Jedyne co im zostało to, radio które dawno się zacięło, w kółko puszczając refren jakiejś piosenki, której Karl tytułu nie znał, ale całkiem mu się spodobała. Mieli też koc Nicholas'a, na którym teraz leżeli, obdarowując się pijackimi przytulasami i wypijając resztki słodkich trunków.
Gdyby teraz jakimś cudem oboje umarli, przynajmniej byliby szczęśliwi i to by było chyba najlepsze zakończenie tej historii, bo na trzeźwo wszystko było w jakiś sposób gorsze. Nawet nieświadome pocałunki w szyję i siniaki, jakie Karl zostawił na brzucha Nick'a, kiedy próbując się podeprzeć wbijał w niego łokcie. Na trzeźwo nie byłoby przecież ani pocałunków, ani siniaków, a Karl wreszcie był w stanie stwierdzić, co Nick widział w Alkoholu.
Kiedy byłeś pijany, byłeś lepszą wersją siebie, do momentu gdy trzeźwiałeś i nagle się okazywało, że na trzeźwo znowu byłeś nikim. Nick tylko przymykał oczy i pozwalał Jacobs'owi na wszystko, na co tylko miał ochotę, a przecież miał dobrą wymówkę, bo też był pijany. Pocałunki po pijaku się nie liczyły, były tylko alkoholową zachcianką. Albo tym, czego chciało się na trzeźwo, ale nie miało się odwagi, ale ten dylemat nie był teraz czymś, o czym Armstrong chciał myśleć, kiedy czuł na swojej szyi mokre usta drugiego. W końcu to nie on zaczął, chociaż też miał ochotę.
Teraz to było dla Karl'a całkiem proste, zwyczajnie obrócić się trochę na bok i zetknąć usta ze skórą starszego, mimo że sekundę temu tylko się w niego wtulał, wlewając w siebie wiśniówkę bez żadnych wyrzutów sumienia, nawet nie wiedząc, ile kalorii miała.
Jedna z latarek spadła z drzewa, kiedy Nicholas podniósł się do siadu, ciągnąc za sobą drżącego Karl'a, średnio mogącego złapać oddech. Zamglone oczy, rozkopane włosy, opuchnięte usta i rumiana twarz sprawiały, że Nick wiedział, że nie zapomni tego widoku choćby na następny dzień miał największego kaca na świecie. Ognisko, które powoli już wygasało rzucało na nich czerwonawą poświatę, ale kiedy Nick delikatnie przybliżył się do twarzy Karl'a, odgarniając pasmo włosów wpadające mu do oczu i tak miał wrażenie, jakby palił się każdy element jego ciała.
W radiu nagle zmieniła się piosenka, kiedy Karl wstrzymał oddech, a usta Nick'a prawie dotknęły jego warg. I mimo że oczywistym było, że dalej byli pijani, na ten jeden moment oboje mieli wrażenie, jakby alkohol momentalnie wyparował z ich organizmów, a wiosenny wiatr wywiał każdą zdrową myśl z ich głów.
Kiedy Karl całował szyję Nick'a z głupim uśmiechem na twarzy, cieszył się dotykiem fizycznym i bliskością, tak jak robił zawsze z innymi. Teraz kiedy prawie znowu go pocałował, tyle że w usta, czuł zupełnie coś innego, a jego duszę skrawek po skrawku wypalało wrażenie, że stracił zmysły. Jego serce biło tak szybko, że przez ułamek sekundy myślał, że umiera. Myślał, że czuł miłość dużą ilość razy, ale to co odczuwał teraz, wydało mu się czymś zupełnie obcym.
Kiedy ich usta się zetknęły, Karl położył dłoń na żuchwie Nick'a, jakby chciał się upewnić, że jest prawdziwy. Nicholas już dawno miał ręce położone na jego talii, zaciskające się na materiale żółtego sweterka. Czuli tekstury swoich warg, mimo że te Karl'a już dawno były wilgotne i popuchnięte. To był powolny pocałunek, ale dźwięk drobnych całusów i tak co jakiś czas rozchodził się w chłodnym powietrzu. Usta Karl'a smakowały herbatą, chociaż Nick wiedział, że ten wcale nie pił jej aż tak często, na myśl przychodził mu hibiskus, ale nie miał zbyt wiele energii by poświęcać się tej myśli.
Natomiast Karl cały czas miał wrażenie jakby scałowywał posmak nikotyny i wiśni z warg starszego, chociaż sam już nie wiedział czy to była prawda, czy to wyobraźnia płatała mu figle, bo tak bardzo pasowało mu to do mężczyzny, z którym właśnie się całował.
Pierwszy pocałunek tej nocy, drugi, czwarty czy szósty, wszystkie były takie same i wszystkie zdawały się być tym pierwszym, chociaż dłoń Nick'a już dawno przemykała się pod materiałem miękkiego swetra, a dłoń Karl'a przeszła z twarzy drugiego na jego włosy, lekko pociągając go za brązowe kosmyki. Zmęczone westchnięcia i cicha muzyka plątały się w jedno, chociaż oboje zdawali się nie słyszeć kompletnie nic.
Karl zdecydowanie był zakochany w kwietniowych nocach, a ta była kolejną, dla której byłby w stanie oddać naprawdę dużo, chociaż przecież wcale nie miał wiele. Miał smutne ładne oczy i jeszcze smutniejsze życie, które starał się kolorować jak mógł, nawet jeśli co jakiś czas gubił gdzieś kredki. To była tylko kwestia przypadku, że Nicholas Armstrong był przyzwyczajony do czarnobiałych obrazków, a każdy kolor traktował jak skarb.
❁❁❁
CZYTASZ
sweet hibiscus tea | Karlnap
AcakKarl miał ładne usta, wiecznie zaczerwienione kolana, kwiatki wplątane w brązowe kosmyki, łamliwe kości którymi trzymał kilogramy żalu i smętne, zamglone oczy, którymi patrzył na małą żabę, siedzącą bez ruchu na środku chodnika. Nicholas Armstrong...