I don't even know what I don't know
❁❁❁
Z zaplecza leciała piosenka ze starego, czerwonego radia, a na parapecie pośród białych kwiatków co jakiś czas siadały małe ptaszki w nadziei, że ktoś się zreflektuje i kupi im ziarno. Zwłaszcza, że w środku był Jacobs, który działał na wszystkie tego typu stworzonka jak płachta na byka. Na ptaki, pszczoły, robaczki, ćmy, motyle i na wszystko inne, co było stosunkowo małe i łatwe do skrzywdzenia, tyle że potrafiło szybko uciekać.
Nicholas Armstrong za to nie miał się jak schować przed spojrzeniem szarawych tęczówek drugiego szatyna, który teraz stojąc już przy ladzie i nie wiedząc co ze sobą począć, bawił się swoimi palcami do rąk. Jego już odrobinę zdarty, ciemnożółty lakier na paznokciach ładnie odbijał sztuczne światła neonów sklepowych, a drobne, złotawe spinki w jego włosach wcale nie były w tym gorsze. Mimo że jego ubrania były wygniecione i wyglądały, jakby zakładał je na szybko i tak wszystko zdawało się być perfekcyjnie do siebie dopasowane i proste, a ten mały chaos można było ujrzeć dopiero po przyjrzeniu się.
Nick odchrząknął cicho, czując drobne ale uciążliwe i palące mrowienie w swoim gardle. Karl spuścił wzrok z jego oczu na ten dźwięk, tym razem kierując je na jego usta i drżącą dłoń, którą wycierał ich lewy kącik. Od ogniska, ich relacja była specyficzna. Nie za intensywna i nie za szybka, bardziej dusząca i niepewna, mimo miliardów drobnych znaków i pozwoleń z obu stron. Jakby oboje na coś czekali, albo czegoś się bali.
Od samego mieszania herbata nie stawała się słodsza, więc ich relacja dalej była odrobinę przygorzka. Ale w końcu niektóre herbaty wcale nie wymagały cukru.
W końcu Nicholas wyszedł zza lady, dokładnie w momencie w którym piosenka w radiu zmieniła się na bardziej spokojną. Przystanął przy wyższym, który już teraz rzucał mu swoje drobne, wciągające i nieco mylące uśmiechy. Karl nie pokazywał zębów, zaczerwienionych od intensywnego szczotkowania dziąseł ani nie przełykał teraz śliny, by nie skrzywić się od bólu rażącego z podrażnionego solą gardła wczoraj wieczorem.
Po kilkudziesięciu sekundach wpatrywania się w siebie z głupimi uśmiechami i maślanymi oczami, w końcu Karl postawił krok do przodu, przyklejając się do klatki piersiowej drugiego. Nick automatycznie objął go ramionami i mimo że odsunęli się od siebie w miarę szybko i tak przez ten krótki moment wyglądali, jakby podtrzymywali siebie nawzajem tak, by drugi nie upadł. I dosłownie i w przenośni.
Odsunęli się od siebie w miarę zwinnie, siadając gdzieś na zielonych skrzynkach po piwie za ladą, zaszyci od spojrzeń potencjalnych klientów chodzących pomiędzy ciasnymi alejkami. Ich towarzyszką była tylko Patches, która siedziała obok nogi Karl'a.
Cicho rozmawiali, co jakiś czas żartując i śmiejąc się z Clay'a i George'a, którzy zniknęli gdzieś w zakamarkach magazynu na tyle, że nawet nie było słychać ich zwykle głośnych dialogów. Karl i Nick czasami gubili się w pojedynczych słowach, czasami zagapiali się w siebie trochę za długo i nie odzywali się wcale, a czasami ciągle wcinali się sobie w słowo, nie mogąc przestać mówić. Ich dłonie czy ramiona co chwila się ze sobą stykały i mimo że w teorii było to przypadkowe, oboje doskonale wiedzieli, że te dotknięcia były robione z premedytacją.
Nick dosłownie znowu miał ochotę upić się teraz tak bardzo, że byłby w stanie powiedzieć Karl'owi o wszystkim, co przy nim czuł i ile dla niego znaczył choć sam nie wiedział, czy istniały takie słowa i czy w gruncie rzeczy jego pijana wersja byłaby w stanie sensownie się wyrazić. Mimowolnie Armstrong spojrzał w stronę jednej ze sklepowych jasnych półek, która zdecydowanie należała do jednej z jego ulubionych.
CZYTASZ
sweet hibiscus tea | Karlnap
AcakKarl miał ładne usta, wiecznie zaczerwienione kolana, kwiatki wplątane w brązowe kosmyki, łamliwe kości którymi trzymał kilogramy żalu i smętne, zamglone oczy, którymi patrzył na małą żabę, siedzącą bez ruchu na środku chodnika. Nicholas Armstrong...