The artificial way the sunlight bounces
Off the glitching leaves❁❁❁
Drzwi od mieszkania cicho się domknęły dopiero wtedy, kiedy Karl puścił dłonie Nick'a i upewnił się, że rzeczywiście były zakluczone. W mieszaniu było duszno i zwyczajnie śmierdziało, ale Karl nie spodziewał się niczego innego, mimo nadziei gdzieś na dnie serca. Woń alkoholu drażniła jego nozdrza już na klatce, a na skórze pojawiła się gęsia skórka wraz z momentem kiedy wtulił się w Armstronga w deszczu i wraz z jego bliskością poczuł całą resztę.
Rozejrzał się po zagraconym mieszkaniu i mimo że wcale nie było aż tak ciemno oświecił światło. Spostrzegł jak kolorowe butelki rozrzucane po całym mieszkaniu odbijają w sobie pasma światła załamując się, a stosiki z paczek papierosów wyglądały prawie jak domki z kart. Tutaj wcale nie było roślinek, losowych książek i świeczek. Cały ten chaos był tak inny od tego w którym żył Karl, że jego kolana prawie się ugięły.
-Życie to pies -jęknął Nick, kiedy oparł się dłońmi o małą wyspę kuchenną ubrudzoną popiołem. Oczy paliły go od płaczu i zmęczenia, w jego żyłach wrzało a w gardle się gotowało, ale mimo to spojrzał spod przymrużonych powiek na Imbir'a, który plątał się gdzieś pod ich nogami -Nie bierz tego do siebie.
Imbir nawet nie zwrócił na niego uwagi, będąc zajęty poznawaniem nowych, duszących i ostrych zapachów rozchodzących się w mieszkaniu. Machał ogonem, a jego zazwyczaj oklapłe uszy były minimalnie uniesione w górę. Karl patrzył, jak pies wędruje między szkłem na podłodze i przełykał niespokojnie ślinę za każdym razem, kiedy ten znajdował się blisko rozbitego szkła.
Mokre ubrania dalej lepiły im się do ciał, a woda zlatywała z ich włosów na podłogę. Na parapety dalej strumieniami padał deszcz, sprawiając że po mieszkaniu roznosił się charakterystyczny dla tego dźwięk.
-Jadłeś coś przez ten czas? -spytał cicho Jacobs, patrząc jak Armstrong osuwa się na kuchennym blacie, a uchylona lodówka, przy której już dawno znajdowały się kałuże wody, jakby co najmniej napadało do środka, emanuje słabym przerywanym ledowym światłem z środka.
-Nie -odparł, przekrzywiając głowę w bok. Mimo tego że ledwo żył, nie spuszczał wzroku z Karl'a, starając się na zapas na niego napatrzeć, jakby to był w ogóle możliwe. Szatyn dalej miał łzy w oczach i jego włosy były rozkopane, ale to nie zmieniało faktu, że wyglądał pięknie. Wcale nie potrzebował do tego kwiatków we włosach i brokatu na policzkach -Ale ty też nie, więc o co chodzi.
To był ten jeden raz, kiedy Nick nie zgadł. Karl jadł, ale jedzenie w jego wykonaniu kończyło się najczęściej jednym. Za każdym nieodebranym telefonem szły łzy i ataki obżarstwa, potem wyrzuty sumienia oraz wymioty i tak kilka razy dziennie, aż nie zasypiał z wycieńczenia i bólu. Dosłownie przytył tak dużo i czuł się tak obciążały, że bał się spojrzeć w stronę wagi, a każda myśl o tym doprowadzała do płaczu i białej gorączki. Teraz jednak nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się tym z Armstorng'iem. Nie chciał go obciążać i też zwyczajnie było mu cholernie wstyd za to co robił i za to, że kompletnie nie umie sobie z tym poradzić i tego kontrolować.
Zawsze było mu cholernie wstyd, że nie potrafi tak cholernie banalnej i podstawowej do funkcjonowania czynności jak normalne jedzenie.
Gdy odpowiedź ze strony Jacobs'a nie padła, Nicholas znów chwycił go za rękę i nie mając siły dyskutować kompletnie o niczym, zwyczajnie na ponów zatopił się w jego oczach. To był najśliczniejszy obiekt w jego domu, jedyny na który miał chęć patrzeć bo teraz miał wrażenie, że jego mieszkanie było gorsze od tego George'a, a brunet dosłownie mieszkał w dzielnicy prostytutek, gdzie wszystko było na odwrót.
W końcu Nick westchnął, czując jak jego głowa pękająca od nadmiaru niezdanych nigdy pytań i jeszcze głupszych odpowiedzi zaczyna coraz ostrzej boleć. Delikatnie pociągnął Karl'a w swoją stronę i gdy nie poczuł żadnego oporu z jego strony, zaczął iść w stronę swojej sypialni, która wcale nie wyglądała lepiej od salonu połączonego z kuchnią.
Smutne, nieozdobione niczym ściany i te same szklane dekoracje co wcześniej sprawiały, że łóżko na którym tkwiła jakimś cudem dalej biała poszewka jakoś wybijało się na tle tego wszystkiego. Nick położył się na łóżku, jedynie wcześniej rzucając przemoczoną bluzę jaką na sobie miał w kąt pokoju, a Karl usiadł na krańcu łóżka, nie puszczając jego dłoni.
Na szafce nocnej leżała butelka z trunkiem kolorem przypominającym lekko zaparzoną herbatę, a raczej tylko jego resztka na samym dnie. To były dwa łyki, które Karl teraz naprawdę chciał wziąć. Drżącą dłonią chwycił butelkę i zanim wlał słodkawo palącą miksturę do ust zdążył się jedynie zorientować, że krawędzie butelki były uszczerbione i zaostrzone, jakby Nick w coś nią wcześniej rzucił.
-Pokaleczysz sobie usta -powiedział cicho Armstrong mimo bólu, który szarpał jego głową i resztą organizmu.
A Karl jedynie spojrzał w jego stronę ze zmęczonymi, dalej nico szklącymi się oczami, zupełnie nie widząc w tym problemu. Przecież pokaleczone usta były dosłownie ostatnią rzeczą na ziemi, z którą by sobie teraz nie poradził, a i może miałby jakiś pretekst by znowu go pocałować. Fatalnie śmieszne były te wszystkie uczucia które przyszło im przeżywać, bo były kompletnie ze sobą sprzeczne i mieszały wszystkie kontrastujące emocje w jedno.
Karl mimo ostrzeżenia przechylił butelkę, a płyn rozlał się w jego ustach. Odłożył puste naczynie tam skąd je wziął, zlizując krople krwi, ozdabiające jego dolną, delikatnie napuchniętą wargę. Raz kończyła się wódka, raz paczka fajek, a raz miłość czy życie. To właśnie była poezja na miarę nastolatków z Nowego Orleanu, a słodkie herbatki i ładne kwiatki prezentowały się ładnie tylko z daleka.
Młodszy chwilę patrzył przed siebie bez celu, aż w końcu wstał i ściągnął z siebie zupełnie mokre spodnie krępujące jego ruchy, został za to w mokrej koszuli nie mając siły na nic więcej. Karl położył się obok starszego, który już średnio pojmował rzeczywistość. Jacobs pozwolił sobie tylko delikatnie się do niego przybliżyć, położył dłoń na jego klatce piersiowej i obserwował, jak ten powoli zasypia, a jego twarz wreszcie staje się rozluźniona i pozbawiona żałości. Długie rzęsy i cienie pod oczami ozdabiały bladą twarz, a kosmyki dalej odrobinę mokrych od deszczu włosów odrobinę przyklejały mu się do czoła. Nick był tak cholernie piękny i tak beznadziejnie stworzony, że jeżeli Bóg naprawdę istniał, zdecydowanie od początku spisał go na stracenie.
❁❁❁
Ciekawostka, Jazz wywodzi się z dzielnicy prostytutek.
CZYTASZ
sweet hibiscus tea | Karlnap
De TodoKarl miał ładne usta, wiecznie zaczerwienione kolana, kwiatki wplątane w brązowe kosmyki, łamliwe kości którymi trzymał kilogramy żalu i smętne, zamglone oczy, którymi patrzył na małą żabę, siedzącą bez ruchu na środku chodnika. Nicholas Armstrong...