apples and oranges

604 80 34
                                    

I don't know anything

❁❁❁

Dwudziesty-czwarty kwietnia przywitał ich już znacznie cieplejszą pogodą, niż mieli okazję uświadczyć wcześniej. Był to też dokładnie dziesiąty dzień, odkąd tak czysto teoretycznie Nicholas wyznał Karl'owi miłość, choć obaj zdawali się traktować to pijackie wyznanie z przymrużeniem oka. Oboje doskonale je pamiętali i oboje czuli motyle z irytująco trzepoczącymi skrzydłami na dnie swojego brzucha, kiedy te zdradzieckie wspomnienia omiatały ich umysły, ale coś powstrzymywało ich od tego by wspominać to na głos. 

Jakby mimo wszystko oboje wiedzieli, że zdecydowanie będą lepsze okazje do wyznawania sobie uczuć niż pijackie ogniska i nietrzeźwe umysły. I Karl naprawdę nie wiedział, dlaczego tak było, bo normalnie pewnie już dawno wpakowałby się w jakiś związek pod wpływem chwili, ale z Nick'iem było inaczej. Wszystko było podobne do tego co było wcześniej, ale jednak z Armstrong'iem każde pojedyncze uczucie wydawało mu się zupełnie inne od tego, co miał okazję czuć wcześniej. Nawet oddychało mu się w jego pobliżu inaczej niż zwykle, inaczej na niego patrzył, inaczej się przy nim stresował tymi drobnymi spojrzeniami i inaczej doceniał jego obecność. 

Nicholas Armstrong jakimś cudem sprawiał, że życie Karl'a Jacobs'a powywracało się do góry nogami, mimo że wszystko dalej zdawało się być takie same. Dalej pielęgnował stokrotki, dalej babrał się w stosach zapachowych świeczek i dalej suszył owoce, a jednak podczas tych wszystkich czynności nie mógł się skupić, bo coś nieustannie męczyło jego ciało i umysł. Do tego wszystkiego dołączyło jeszcze jedno małe pudełko, w którego wnętrzu tkwił wianek z żółtych mleczy w towarzystwie kaszy manny. Chłopa zaglądał do niego niemal codziennie, byleby sprawdzić w jakim był stanie i czy odpowiednio się suszył. 

Karl Jacobs był zakochany w Nicholas'ie Armstrong'u tak, jak kompletnie nie umiał być zakochany. 

Nawet teraz kiedy beztrosko siedział na blacie w kuchni, ubrany tylko w białą koszulę i złoty wisiorek, zastanawiając się jaki owoc powinien włożyć do śniadaniówki Clya'a miał wrażenie, że Nicholas zaszył się pod jego skórą i pamięcią na tyle, że potrafił rozgrzać ją z daleka, mimo że Karl nie miał bladego pojęcia gdzie Nick teraz był, co robił i z kim. 

Chociaż w sumie łatwo było się domyśleć, w końcu Nicholas Armstrong był tylko nastolatkiem z paczką szlugów w kieszeni, a tacy zawsze wracają tam, gdzie chociaż przez kilka chwil poczuli się bezpiecznie. I mimo że Nick był już dorosły, a dziewiętnastka wisiała mu na karku, to Karl momentami miał wrażenie, że oboje zatrzymali się gdzieś w wieku czternastu lat, gdzie dopiero poznawali jak właściwie oddychało się tym całym życiowym bezsensem i ledwie co zaczęli budować w sobie niszczące nawyki. Jakby teraz próbowali zupełnie nowych narkotyków, a ich efekt za cholerę nie chciał zejść.

Karl przyzwyczaił się do burczenia w brzuchu, pustki, dziwnego uczucia w żołądku i aż do póki przypadkowo coś nie dostawało się do jego ust, nigdy nie czuł głodu. A teraz mimo że nie jadł od dwóch dni, nieustannie zapychając się kawą i energetykami, coś wiercił dziurę w jego brzuchu w zupełnie inny sposób niż znał. I już sam nie wiedział czy rzeczywiście powinien coś zjeść, czy to była po prostu tęsknota za smakiem zniszczonych i popękanych ust starszego.

Chłopak westchnął, zeskakując z blatu. Włożył do śniadaniówki w której tkwiły już małe kanapki pomarańczę i połówkę jabłka, zamykając ją na klipsy. Zdecydowanie za duża koszula sięgająca mu do połowy ud zasłaniała jego ciało, więc nie przejął się, kiedy drzwi wejściowe się otworzyły, a zza nich wychylił się George, trzymający w rękach klucze do kwiaciarni. Chłopak oparł się o futrynę, spoglądając jak Karl niewinnie uśmiecha się w jego stronę po czym obraca się na pięcie i biegnie do swojego pokoju by wreszcie jakoś się ubrać.

-Czy to nie ty powinieneś robić mu jedzenie do pracy? -spytał Karl kiedy już wrócił, wciskając do rąk bruneta śniadaniówkę. 

-Wyobrażasz sobie mnie wycinającego z chleba kształt kotka albo gwiazdki? -odparł George, spoglądając na ubierającego buty Jacobs'a spod przymrużonych powiek -Tak go rozpieściłeś, że nie chce jeść żadnych innych. 

-Myślę, że zjadłby wszystko co wyszło spod twoich rąk -powiedział cicho szatyn, przewracając oczami na słowa drugiego. Clay naprawdę nie był wymagającym chłopakiem, wystarczały mu ze dwa papierosy na dzień i kilka dłuższych uśmiechów posłanych w jego stronę by jakoś zadowalająco przeżył te kilkanaście godzin -Bałby się, że to zatrułeś, ale dalej by zjadł. 

Wyszli z domu Jacobs'a, kierując się w stronę dobrze znanego im sklepu. Było dziś ciepło, na niebie ciężko było dopatrzeć się najmniejszej chmury, a przez myśl Karl'a nawet przeszła myśl, że odrobinę tęsknił za deszczem. Miał wrażenie, że prędzej czy później zatęskniłby za wszystkim czego kiedyś nienawidził albo co nienawidziło jego. 

Ulice już powoli były zapełniane kolorowymi kwiatkami w już zużytych kilkuletnich doniczkach wystawianych na chodniki przez właścicieli lokalów bądź przez zwykłych mieszkańców, chcących nadawać swojej egzystencji więcej życia i zapełnić czymś pusty czas. Białe kwiatki przed sklepem co prawda zostały przyniesione tu przez George'a, a nie Dream'a, ale blondyn i tak dostawał pochwały od babć mieszkających niedaleko i wybierających się do niego na małe zakupy spożywcze. 

Nawet kiedyś jeden z wiecznie pijanych panów urzędujących przed lokalem urwał jednego z nich by wsadzić go we włosy śpiącemu już dawno na schodach koledze, co obserwowali Nick i Clay zza szyby, z lekko otwartymi ustami i ściągniętymi w wyrazie konsternacji brwiami. Finalnie jednak doszli do wniosku że było to całkiem słodkie, może trochę komiczne i dziwne, ale dalej słodkie. Nicholas wychodząc ze sklepu musiał przeskakiwać przez pijanego mężczyznę z kwiatkiem we włosach, a gdzieś w głębi jego podświadomości przewinęła się myśl, że równie dobrze on może tak skończyć. 

Aktualnie jednak, kiedy Karl i George weszli do sklepu, we wnętrzu jeszcze siedział nie kto inny jak Armstrong, już nawet nie kwapiący się by zachować jakieś pozory. Zwyczajnie stał za kasą i co jakiś czas kogoś obsługiwał, a blondyn w tym czasie przerzucał wypite przez nich w przeszłości żurawinowe piwa do osobnej skrzynki, by potem wystawić sobie za nie rachunek. Nie oszukując nikogo, trochę się tego zebrało, a Nicholas już nie raz wracał stąd do domu chwiejnym krokiem.

Brunet niemal od razu poszedł na magazynek by wręczyć swojemu najlepszemu przyjacielowi, czy czymkolwiek oni właściwie byli śniadanie zrobione przez Karl'a, a sam Jacobs zatrzymał się na dłużej przy wejściu rzucając przed siebie długie, niepewne spojrzenia. Nicholas odwzajemniał każdą najmniejszą iskrę widoczną w oczach młodszego, a czereśniowe rumieńce, zupełnie jakby czymś się zmęczył pojawiły się na czubkach jego uszu i policzkach. 

Oboje przez chwilę wstrzymali oddechy, jakby patrząc na siebie powietrze nie było im do niczego potrzebne, do póki Nicholas nie zaczął kaszleć łapiąc się za szyję, jakby chciał pobyć się z płuc całego dymu, który przez lata w sobie składował.

❁❁❁

sweet hibiscus tea | KarlnapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz