4. Wolność

3.4K 100 41
                                    

Cisza. Stan, w którym nie rozlegają się żadne dźwięki. Część ludzi jej nie nienawidzi, a część kocha. Ci, którzy jej nienawidzili twierdzili, że nie potrafią wytrzymać kiedy zostają sami ze swoimi myślami lub po prostu nie mogą się skupić na żadnym bodźcu.

Ja szczerze ją uwielbiałam. Kiedy panowała cisza mogłam się wyłączyć, żadna myśl nie zatrzymywała się w mojej głowie dłużej niż na sekundę. Po prostu trwałam. Czasami bywało tak, że faktycznie dookoła mnie było cicho, na przykład wtedy, kiedy jeździłam do opuszczonego budynku. Kiedy tam stałam, mogłam na chwilę zapomnieć o moich problemach w śród panującej ciszy. Patrzyłam tylko na rozciągający się przede mną krajobraz Detroit. Było jeszcze tak, że dookoła mnie faktycznie było dużo źródeł dźwięku, a ja nic nie słyszałam. Słyszałam, ale nie słuchałam.

Było tak kiedy wsiadałam za kierownicę przed ruszeniem na linie startu. Drzwi się zamykały, a ja byłam w swoim świecie. Słyszałam krzyki tłumu i dźwięk silnika przeciwnika, lecz tylko słuchałam swojego bicia serca, które z każdą chwilą przyspieszało pod wpływem adrenaliny.

Czułam się podobnie kiedy robiłam sobie swój własny trening na torze lub na autostradzie w nocy, kiedy było mało samochodów. Wiadomo, nie było jednak to samo. Na co dzień jednak ukrywałam swoje emocje, bo po prostu nie lubiłam kiedy można było ze mnie czytać jak z otwartej księgi. Ale właśnie kiedy byłam za kierownicą czułam tak wiele emocji na raz, że najchętniej bym to wykrzyczała całemu światu. Czułam spokój, ale też adrenalinę, która rozpierała mnie od środka.

W każdym razie jechałam właśnie po autostradzie, która była już wyłączona z użytku, ale i tak na niej raz na jakiś czas jechał samochód. Tym razem znowu wzięłam swoje czarne Ferrari i po prostu ruszyłam w drogę. Jutro był wyścig, a ja jednak nie ścigałam się przez trzy lata i nie chciałam jechać tak tam jutro na żywioł. Na dodatek, dzisiaj musiałam się czymkolwiek zająć, bo był piętnasty lipca.

Pieprzony piętnasty lipca.

Ten dzień zawsze wydawał się okropny. Już mnie nie obchodziło, że tego samego dnia mogę zarobić miliardy dolarów albo papież mógł ogłosić, że jestem święta. On z reguły był okropny. Tego dnia zginęli dla mnie najważniejsi ludzie, których też stawiałam ponad siebie tak jak Oliviera, Arię, Matta i Anthonego. Od tamtego czasu stałam się silniejszą osobą, bo musiałam.

Kiedy niechciane myśli zaczęły mi napływać do głowy wcisnęłam mocniej pedał gazu i po chwili zmieniłam bieg. W głośnikach nie leciała żadna muzyka, tylko odgłosy pracującego silnika. Przed moimi oczami rozciągał się widok pustej autostrady. Ciemne burzowe chmury, w których co jakiś czas pojawiały się błyskawice przysłoniły całe niebo.

Dokładnie jak jego oczy, tylko, że w tych jego nie dostrzegłam błyskawic.

Fakt, widziałam go zaledwie kilka razy w życiu i za każdym razem kiedy spojrzałam w jego oczy widziałam jedynie piękny, szary mat. Czasami w jego oczach coś błysnęło, ale zniknęło tak szybko jak się pojawiło.

Przede mną na końcu autostrady znajdowało się wielkie rondo. Przyspieszyłam jeszcze bardziej i weszłam w zakręt trzymając się mocno środka. Przeleciałam bokiem całe rondo, na którym zawróciłam. Po dłuższej chwili na szybie zaczęły pojawiać się pierwsze krople deszczu, zwolniłam do bezpiecznej prędkości i lekko westchnęłam. Odchyliłam lekko głowę do tyłu w tym samym momencie, w którym mój telefon zaczął dzwonić. Zobaczyłam zdjęcie uśmiechniętego Matta i przesunęłam palcem po zielonej słuchawce na ekranie.

-Heeej Lottie. Co robisz? - przeciągnął blondyn jak małe dziecko.

-Nic szczególnego. Coś się stało? - zapytałam automatycznie.

My Fallen AngelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz