Rozdział 1

2.2K 101 165
                                    


Nie będzie to jakoś super długi fik, rozdziałów też nie mam w planach pisać specjalnie długich, ale będzie dużo fluffu i postaram się dodawać coś raz na jakiś czas! :)

Ze specjalną dedykacją dla Heesteryczka <3  






Childe ma nadzieję, że po tych wakacjach już nigdy nie będzie musiał patrzeć na lody w gałkach.

Sam widok gałkownicy, która teraz wystaje z niewielkiego pojemnika z wodą, przyprawia go o dreszcze. Czuje ból w dłoniach, spowodowany godzinnym nakładaniem gałek do wafelków, a ramiona palą go nie tylko od żaru lejącego się z nieba. Z przerażeniem zauważa nawet, że na skórze pojawiły mu się piegi i robi mentalną notatkę, aby jutro do pracy ubrać koszulkę z długim rękawem. Akurat przy największych upałach dostał zmianę przy wózku zamiast w lokalu i ma tylko nadzieję, że dotrwa do końca tygodnia.

Przysiada na plastikowym krześle, które wydaje z siebie dosyć niepokojący dźwięk, jakby zaraz miało zrównać się z ziemią, i wzdycha głośno. Nie tak wyobrażał sobie pracę w SeaWorld Orlando. Opcje są dwie: albo ktoś odłożył jego CV na złą stertę i nie doczytał, że interesuje go praca ze zwierzętami w akwariach, a nie sprzedawanie lodów, albo wszechświat naprawdę go nienawidzi. Rekruter musiał mieć naprawdę ograniczoną wyobraźnię, jeśli myślał, że student weterynarii aplikuje do SeaWorld po to, aby osiem godzin dziennie nakładać gałki do wafelków. I to jeszcze za niezbyt dobre pieniądze; chociaż Childe wie, że Kokomi, jego przyjaciółka i opiekunka lwów morskich, musiała szepnąć o nim jakieś dobre słówko zarządowi, bo już w drugim tygodniu pracy dostał podwyżkę i ubezpieczenie. Nie była to posada marzeń, ale dopóki miał za co płacić rachunki, nie mógł narzekać.

Spod lady wyciąga kubek zimnej lemoniady i duszkiem wypija połowę napoju. Przed chwilą zaczęło się karmienie zwierząt, więc wszyscy rozpierzchli się po parku, co dla Childe'a oznaczało parę chwil wolnego przed tłumem żądnym słodkich zimnych przekąsek w wafelkach.

Bàba! Bīng​qī​ling! — Rozlega się podekscytowany dziecięcy głos i Childe wstaje z krzesła, aby wyjrzeć zza parasola i zobaczyć, kto robi tyle hałasu.

— Lody, bǎobèi — odpowiada mężczyzna.

Po chwili do wózka podbiega na oko pięcioletnia dziewczynka, chociaż Childe nigdy nie był dobry w określaniu wieku dzieci. Przerażają go. Są... głośne i nieokiełznane. Kucyki małej podskakują razem z nią; ciemne, długie włosy są spięte gumkami z wiszącymi ozdobami w kształcie truskawek. Ma mały, okrągły nosek i pucołowate policzki, a buzię okrągłą i ogólnie rzecz biorąc uroczą. Kiedy się uśmiecha, jej oczy niemal znikają.

— Dzień dobry! — mówi wesoło dziewczynka i chwyta rączkami brzeg wózka. Wygląda na to, że miała zamiar się podciągnąć, aby zobaczyć smaki, bo mężczyzna, prawdopodobnie jej ojciec, szybko do niej podbiega i bierze ją na ręce.

Childe oddycha z ulgą. Już bał się, że znów będzie miał do czynienia z typem rodzica, który daje dziecku pieniądze i każe samemu zamówić sobie lody. Nigdy nie wie, co ma wtedy robić i na ile poważnie traktować pięcioletniego klienta.

— Dzień dobry — odpowiada Childe i sięga po wafelek, owijając go w serwetkę.

— Dzień dobry — rozlega się po raz trzeci, tym razem ze strony mężczyzny. Childe dopiero teraz może zawiesić na nim oko. Ma gęste, czarne włosy, które sięgają mu do ramion i kręcą się przy uszach. Okalają jego przystojną twarz i ciemne oczy o bardzo ładnym kształcie migdałów, a część kosmyków jest spięta w niechlujny kucyk. W zasadzie już dawno nie widział tak pięknego mężczyzny, a zna się na męskim pięknie i potrafi je doceniać. — Poprosimy jedną gałkę waniliowych.

sunsets and melted ice-cream ∘ childe x zhongliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz