Rozdział 25

1K 84 61
                                    






Kiedy dojeżdżają na miejsce, Lily niecierpliwie kręci się w swoim foteliku i siedzi z nosem przyciśniętym do szyby. Przez chwilę krążą wokół parku w poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego, a w pewnym momencie spomiędzy koron drzew wylania się diabelski młyn. Ostatecznie Zhongli parkuje niedaleko głównego wejścia, po tym, jak ochroniarz wpuszcza ich na prywatny parking zarezerwowany dla członków orkiestry z Akademii.

Na ulice wyszli pierwsi świętujący Dzień Niepodległości i wszędzie widać niebiesko-czerwone kapelusze oraz flagi. Są już także ustawione barykady i tablice informacyjne, z których można się dowiedzieć, że ruch zostanie wstrzymany między dwunastą a czternastą na czas trwania parady, która zakończy się w parku. Childe nigdy nie rozumiał, dlaczego Amerykanie tak hucznie obchodzą ten dzień i robią z niego takie widowisko. Poza tym, pewnie większość z nich nawet nie wie, kto jest autorem tego aktu prawnego. Jest to radosne święto, owszem, z początku Childe nawet lubił chodzić na nie z Xiao i Aetherem, ale z roku na rok postrzegał to bardziej jako coś bardziej komercyjnego.

Jednak teraz jego chłopak gra w orkiestrze i nawet jeśli do całych obchodów jest nastawiony sceptycznie, nie przegapi takiego występu.

Childe sprawnie odpina fotelik Lily i pomaga jej wysiąść z auta, poprawiając falbanki na jej bluzeczce, które się podwinęły. Zhongli wyjmuje z bagażnika czarny błyszczący futerał z wiolonczelą i podaje kluczyki z auta Childe'owi. Chłopak wpatruje się w nie tak, jakby miały wypalić mu dziurę w ręce, bo właśnie trzyma kluczyki do samochodu wartego dwieście tysięcy dolarów (tak, sprawdził to).

— Gdybyście chcieli wrócić wcześniej, bo Lily byłaby zmęczona — tłumaczy mu, chwytając futerał z wiolonczelą za specjalną rączkę. — Mnie w razie czego ktoś może podrzucić.

— Okej. Wow — mamrocze pod nosem Childe. Chowa kluczyki do nerki i przymocowuje je w środku na specjalny zaczep, żeby na pewno ich nie zgubić, po czym sięga po wyciągniętą rękę Lily, robiąc to już automatycznie. Dziewczynka chwyta go mocno i uśmiecha się zadowolona. — Jesteś pewny? Znaczy, mam prawo jazdy i w ogóle, ale nigdy nie... nigdy nie jeździłem takim samochodem. Jest elektryczny, prawda?

— Tak. Ale wiem, że dasz radę. — Zhongli puszcza mu oczko i zaczynają iść w stronę wejścia do parku. Trudno je przegapić, bo całe jest upstrzone niebieskimi, czerwonymi i białymi balonami. — Zresztą, to tylko na wszelki wypadek. Okej, teraz się skup — mówi poważniejszym tonem. — W schowku przy fotelu pasażera jest apteczka, bandaże i plastry w razie czego i tabletki przeciwbólowe. Lily wie gdzie —dodaje. Lily wesoło podskakuje i nuci pod nosem jakąś piosenkę. Jej warkoczyki, o dziwo, jeszcze się trzymają. — Nie ma żadnych alergii, ale nie lubi za bardzo owoców w czekoladzie, bo boli ją po nich brzuch, nie przesadzajcie też z watą cukrową. Ma lęk wysokości, więc nawet, gdyby przekonywała cię do jakiegoś dmuchanego zamku, nie daj jej się. Przerabiałem już to. Jak zacznie płakać, po prostu pójdź z nią gdzieś posiedzieć, najlepiej z dala od tłumu i poprzytulaj ją, przytulanie zawsze jej pomaga. Czasem trochę panikuje, kiedy coś ją przytłacza. Będę blisko, więc gdyby coś się działo... — Kiwa głową w kierunku dużej sceny, która znajduje się teraz przed nimi. — ...przyjdźcie do mnie. Akurat będę siedział na samym boku, o, tam. I weź to. — Odkłada futerał na ziemie i wyciąga z kiszenie portfel, aby dać mu sto dolarów w banknotach o nominałach dziesięć i dwadzieścia. — Na jedzenie i jakieś atrakcje.

Childe jest nieco przytłoczony wszystkimi informacjami, ale też nieco rozbawiony, bo nigdy wcześniej nie widział Zhongliego w poważnej roli zatroskanego ojca. Pasuje to jednak do niego i jest dla Childe'a niesamowicie atrakcyjne. Kiwa głową, bierze od niego gotówkę i zerka w stronę Lily, która patrzy z zafascynowaniem na wszystkie dekoracje.

sunsets and melted ice-cream ∘ childe x zhongliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz