Luca
Najtrudniejsze za nami. Tak przynajmniej mi się wydaje. Jesteśmy wolni, musimy tylko jakoś wrócić do domu. Tylko albo aż. Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy, nie kojarzę tego miejsca albo leki przeciwbólowe sprawiają, że nie potrafię myśleć tak jak na codzień. Nie ważne. Gdziekolwiek teraz jesteśmy, musimy wrócić do domu. Skierowałem się prosto do jakiegoś lasu by ukryć się przed Sophie, która zapewne nas szuka i tylko czeka na mój błąd. Jednak nie mam zamiaru go już popełniać. Nie ma miejsca na błędy. Usiadłem przy jakimś drzewie z braku sił i spojrzałem na swoją poranioną nogę, z której ciągle płynęła krew. Cholernie chciało mi się pić, ale byłem w tej kwestii oszczędny. Miałem tylko trzy butelki i długą drogę przed sobą. Trzy małe butelki wody na dwie osoby, nie za wiele. Posadziłem syna na brzuchu, uśmiechnąłem się do niego, a on ufnie się do mnie przytulił. Ile ja bym oddał by był w końcu bezpieczny. Oddałbym wszystko. Zamknąłem oczy i przegrałem ze zmęczeniem. Zasnąłem. Musiałem odpocząć, musiałem nabrać sił by ruszyć dalej. Musiałem mieć nadzieję, że nas tutaj nie znajdą.
Ocknąłem się gdy poczułem krople deszczu na ciele. Spojrzałem na ciemne niebo, a potem na swoją ranną nogę. Cholera! Przespałem kilka godzin! Kurwa! Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu Maxa. W oczach stanęły mi łzy widząc, że śpi na mokrej ziemi kilka centymetrów ode mnie. Dlaczego, kurwa, skazałem go na taki los?! Dlaczego?! Doczołgałem się do niego i zasłoniłem przed deszczem. Byłem wykończony, głodny, spragniony wody, którą muszę oszczędzać. Obudziłem go i zabrałem na ręce, przytulając do swojej piersi. Drżał z zimna. Nie miałem pojęcia co zrobić. Nie miałem pojęcia jak mam wrócić do domu. Postawiłem go na ziemi, ściągnąłem swoją koszulkę, założyłem ją na Maxa i najbardziej szczelnie ją zawiązałem. To musiało wystarczyć. Nie miałem nic więcej.
- Jesteś głodny? - kiwnął głową. - Zaraz coś zjemy.
Wyciągnąłem z plecaka jedną kanapkę, ściągnąłem z niej folię i podałem ją synowi. Usiadłem z nim na kolanach i czekałem aż zje. Na sam widok jedzenia skręcało mnie w żołądku, ale to on bardziej potrzebował jedzenia i picia ode mnie. Ja jakoś sobie dam radę. Jeśli będę musiał jeść trawnik i ziemię, zrobię to.
- A ty? - podstawił mi kanapkę pod nos.
- Nie jestem głodny, urwisie. - uśmiechnąłem się. - Jedz, musimy iść dalej.
Kilka minut zajęło mu zjedzenie. Gdy to zrobił, stanąłem na nogi, założyłem plecak i ruszyliśmy dalej. Cholernie mnie bolała noga, ale musiałem iść, nie mamy dużo czasu ani zbyt wiele jedzenia. Nie wiem też gdzie jesteśmy i to był duży problem. Nie wiedziałem, w którą stronę mam się kierować. Nienawidzę siebie za to co się stało.
Lucy
- Znaleźliśmy porzucony samochód Sophie Ortiz pod opuszczonym magazynem. - wchłaniałam słowa jednego faceta z policji. - Przeszukaliśmy cały teren i okolice, nigdzie ich nie było. - schowałam twarz w dłoniach. - Znaleźliśmy za to krew, która należała do pana Wilsona. Była świeża, znaleźliśmy też dziecięce zabawki. Musieli tam być jeszcze niedawno.
- To gdzie oni są? - szepnęłam. - Boże, co się z nimi stało?
- Musimy czekać, przykro mi.
- Czekać?! - podniosłam się. - Na co mam czekać?! Mam czekać aż przyjdzie mi kolejne zdjęcie, na którym mój syn i facet będą poćwiartowani?! Na to mam czekać?!
- Robimy co możemy. Nie zostawiają żadnych śladów.
- Gówno robicie! Nic nie robicie by ich znaleźć!
- Lucy spokojnie. - Dominic złapał mnie za ramiona. - Znajdą się.
- Nie, Dominic. Nie będę spokojna! Jak ty możesz być tak spokojny?! To jest twój brat! Pogodziłeś się już z tym, że może nie żyć?! Pogodziłeś się z tym?!
