Lucy
Obudziło mnie mocne kopnięcie w nogę. Jęknęłam i spojrzałam na drugą stronę łóżka. Luca ciężko oddychał, po twarzy spływał mu pot, drżał. Znowu to samo. Znowu ma koszmary.
- Luca? - złapałam jego twarz w dłonie. - Luca, obudź się.
Szturchnęłam go, ale zareagował tak jak w szpitalu. Agresywnie. Podniosłam się z łóżka i zaświeciłam lampkę, po czym znów próbowałam go obudzić.
- Nie. - jęknął. - Proszę Cię, nie rób tego. Przestań.
Szturchnęłam go kolejny raz, ale nic sobie z tego nie robił. Poklepałam go po policzku, po twarzy spływały mu łzy, które starłam. Nie wiedziałam jak mam mu pomóc. Co on musiał tam przeżywać? Zgarnęłam szklankę wody, która stała na stoliku i wylałam mu ją na twarz. Zaczerpnął powietrza i otworzył oczy, gwałtownie siadając. Spojrzał na mnie zdezorientowany. Zamknął oczy, oparł się o zagłówek i głośno odetchnął. Zadrżał gdy złapałam jego dłoń. Oddech wracał do normalnego trybu.
- To wraca co noc. - szepnął. - To wszystko wraca. - zakrył twarz dłońmi. - Każdego wieczoru boję się zasypiać.
- Jest już wszystko dobrze. - przytuliłam się do niego. - Już po wszystkim. Jesteś bezpieczny.
- Jestem taki beznadziejny. - podniósł się z łóżka. - Wezmę prysznic i zajrzę do Maxa.
Wyszedł z pokoju i po kilku sekundach usłyszałam szum wody. Podniosłam się z łóżka i zeszłam do kuchni po butelkę wody i wstawiłam wodę na herbatę. Nie potrafię sobie wyobrazić przez co musiał tam przechodzić, i nie chcę sobie tego wyobrażać, ale on też nie może w sobie tego dusić. Musi z kimś o tym porozmawiać, wyrzucić to z siebie. Jakiś psycholog? Terapeuta? Zalałam herbatę i skierowałam się z gorącą cieczą do pokoju. Uśmiechnęłam się widząc uchylone drzwi do Maxa. Stanęłam w progu, patrząc jak Luca siedzi przy nim ze spuszczoną głową. Jestem świadoma jaką miłością obdarzył syna, ale nie mogę patrzeć na to, jak teraz cierpi. Jak się obwinia. To go niszczy, a ja nie umiem mu pomóc. I codziennie muszę oglądać jak gaśnie w oczach. Jak z tego uśmiechniętego faceta, którego miałam, staje się własnym cieniem.
- Gdybym miał teraz wybór, który miałem kilka miesięcy temu. - cicho się odezwał, nieświadomy, że go słyszę. - Odszedłbym. - w oczach stanęły mi łzy. - Odszedłbym, bo wiem, że beze mnie byłbyś bezpieczny. Jestem jednak egoistą i dzięki twojej mamie, byłem szczęśliwy. Przepraszam Cię, synku.
Podniósł się i odwrócił. Spiął się gdy mnie zobaczył i odwrócił wzrok. Podrapał się po karku, jak zawsze gdy się denerwował. Dopiero po dłuższej chwili ciszy odważył się odezwać i na mnie spojrzeć.
- Słyszałaś? - kiwnęłam głową. - Tak by było dla was lepiej, przepraszam.
- Luca. - podeszłam bliżej. - Nigdy, przenigdy nie mów, że tak by było lepiej.
- Nie nadaje się na ojca, Lucy. Nie potrafię nim być. Starałem się, próbowałem, uczyłem się nim być. Zaufałaś mi, a ja to spieprzyłem. Możliwe, że spieprzyłem mu życie. - wskazał przez ramię na śpiącego Maxa. - Kocham go, kocham Ciebie, ale nie powinno mnie być w waszym życiu. - wyszedł.
O czym on do cholery mówił? Co on bredzi? Jakie, kurwa nie powinno mnie być w waszym życiu?
- Skarbie. - odezwałam się gdy weszłam do pokoju, w którym był. - Czy chcesz odejść? - z trudem przeszły mi te słowa przez gardło. - Chcesz nas zostawić?
- Nie chcę. - stanął przodem do okna. - Nie chcę, kocham was, ale czy nie tak będzie dla was lepiej? - spojrzał na mnie. - Ostrzegałem Cię, mówiłem Ci, że nie nadaje się na ojca, na partnera. Mówiłem, że was skrzywdzę, nie nadaje się do niczego na dłuższą metę.