Lucy
Siedziałam całą noc na przemian w szpitalu przy Maxie i przy swoim facecie. Nie wiem jak mam opisać ulgę, która spłynęła na moje ciało gdy zobaczyłam ich w domu. Cały strach i niepewność wyparowały, ale szybko się pojawiło spowrotem gdy Luca stracił przytomność i cały zakrwawiony runął na podłogę. Nie poddał się, wrócili do domu. Oparłam głowę o oparcie małego łóżka i wpatrywałam się w śpiącego syna. Trzymałam jego małą rączkę i w duchu dziękowałam, że jest już bezpieczny i nic mu nie grozi. Musi zostać na obserwacji, ale oprócz tego, że był przestraszony i zmarznięty, nic mu nie dolegało. Nie można tego niestety powiedzieć o Luce. W nocy przeszedł operację, która na szczęście skończyła się dobrze, ale nadal jego stan nie jest najlepszy. Podniosłam się z krzesła i wyszłam z sali gdy zobaczyłam głowę Lily. Uśmiechnęłam się gdy znalazłam się w jej objęciach. Wiem, że to jeszcze nie koniec tego wszystkiego, wiem, że jeszcze długa droga przed nami. Będzie się to ciągnęło tygodniami, ale jesteśmy w końcu wszyscy razem. Luca w swoim tempie będzie wracał do zdrowia, a znając tego upartego faceta, będzie chciał wrócić szybciej niż to możliwe. Najważniejsze, że są już bezpieczni i nic im nie grozi.
- Co z Maxem?
- Musi zostać na obserwacji, ale nic mu nie jest. Złapał lekkie przeziębienie, ale po za tym na szczęście nic mu nie jest. Luca się obudził?
- Jeszcze nie. - usiadłam. - Rodzice z nim są. - uśmiechnęła się. - Jest w dobrych rękach, nic mu już nie grozi.
- Wiem. Do końca życia przed oczami będę mieć jego obraz gdy wszedł do domu. Cały czas czekałam na ten moment, ale sama widziałaś w jakim był stanie.
- Do czego zmierzasz?
- Nie wydaje ci się podejrzane, że w dzień, w którym mieli zginąć, wrócił do domu? Coś tu nie gra, Lily. Nie tylko Sophie i jej facet tam byli. Ktoś jeszcze musiał tam być. Ktoś, kto mu pomógł.
- Nie analizuj tego teraz. - objęła mnie ramieniem. - Gdy Luca się obudzi, wszystkiego się dowiemy.
Miała rację, ale nie dawało mi to spokoju. Ktoś mu musiał pomóc. On ledwo trzymał się na nogach, nie miał szans powalić dwóch przeciwników i uciec. Miał plecak, w którym było jedzenie, leki i woda. W takich sytuacjach chyba nie myśli się o takich rzeczach. Ktoś musiał mu pomóc. Nie wiem kim jest ten człowiek, ale będę mu dziękować do końca życia. Ktokolwiek mu pomógł, mam nadzieję, że też jest bezpieczny.
- Pójdę do niego. - podniosłam się. - Dziękuję, że ze mną byliście przez ten cały czas.
- Chcąc nie chcąc, weszłaś do naszej rodziny. - uśmiechnęła się. - Idź do niego.
Uśmiechnęłam się i weszłam po schodach piętro wyżej. Przed salą, gdzie był Luca stało dwóch policjantów, którzy rozmawiali z jego rodzicami i bratem. Przykro, że musiała stać się tragedia by zaczęli ze sobą rozmawiać normalnie. Po krótkiej wymianie zdań, weszłam do sali. Przygryzłam wargę, widząc w jakim stanie jest mój facet. Jego twarz była pokryta potem, drżał i mówił coś pod nosem. Szarpnął się gdy złapałam jego rękę, zacisnęłam dłoń w pięść i ją cofnęłam.
- Nie. Nie rób tego. - odrzucił głowę w bok. - Chcę do domu. Wypuść nas.
Zamknęłam oczy. Co oni Ci zrobili? Złapałam jego twarz gdy kolejny raz ją odrzucił. Jego oddech był przyspieszony, a ja wiedziałam, że nie będę w stanie go obudzić by zakończyć jego tortury, przez które teraz przechodzi.
- Już wszystko dobrze, skarbie. - starłam mu chusteczką pot z twarzy. - Już po wszystkim. Jesteście już bezpieczni. Wróciliście, skarbie.
Pocałowałam go w czoło i niepewnie dotknęłam jego ręki, przygotowana na to, że może ją odtrącić. Gdy tak się stało, cofnęłam rękę i podniosłam na wzrok na jego poranioną twarz. Spod zamkniętych powiek wypływały łzy. Nachyliłam się nad nim i delikatnie je starłam. Nie miałam pojęcia jak mogę mu pomóc.
