Epilog.

995 37 13
                                    

Pięć miesięcy później..

Lucy

- Myślę, że byłbyś z nas dumny. - szepnęłam. - Jakoś sobie radzimy. Jest ciężko. Zawsze mi powtarzałeś, że dam sobie ze wszystkim rade. - pociągnęłam nosem. - Nie jestem w stanie mieszkać w Miami, jutro się wyprowadzam. Mam nadzieję, że nie będziesz zły, że nie będę przychodzić tak często. - smutno się uśmiechnęłam.

Dotknęłam płyty nagrobkowej i stanęłam na prostych nogach. Spojrzałam ostatni raz na zdjęcie uśmiechniętej twarzy i odeszłam. Ostatnie miesiące były dla nas wszystkich cholernie ciężkie. Ostatni rok był dla nas piekłem. Po tym wszystkim ciężko było mi wrócić do normalnego życia, ale wiedziałam, że muszę to zrobić dla Maxa. Odwróciłam się, by spojrzeć ostatni raz na grób i wyszłam z terenu cmentarza. Nigdy nie rozumiałam dlaczego ludzie są w stanie posunąć się do takich rzeczy, jak mogą tak po prostu niszczyć życie innym? Nadal tego nie rozumiem. Moje życie już raz się rozpadło, w momencie gdy Luca z moim synem zostali porwani. Przyznam się bez bicia, nie miałam już nadziei, że wrócą do domu. Prawie się pogodziłam z tym, że ich nie zobaczę. Gdy wrócili, moje życie poskładało się jakoś do kupy, by potem znów rozpadło się na kawałki. Do końca życia będę mieć obraz, gdy mój narzeczony umierał mi na rękach. Do końca życia będę czuć moment, w którym jego serce pod moimi palcami przestaje bić. Nikomu nie życzę, by musiał przeżywać ból, który mi wtedy towarzyszył. I choć teraz moja rodzina jest już bezpieczna, nie jestem w stanie mieszkać w tym mieście. Za dużo złego tutaj się stało. Przeszłam tutaj za dużo cierpienia. Muszę stąd wyjechać. I teraz jestem już gotowa, by definitywnie zamknąć ten rozdział.

Szłam chodnikiem, gdy samochód obok mnie się zatrzymał, a szyba od strony pasażera opadła w dół. Nieznacznie się uśmiechnęłam widząc za kierownicą, człowieka, którego kiedyś nienawidziłam. Nadal nie pałamy do siebie sympatią, ale gdy jesteśmy obok siebie, nie wskakujemy sobie do gardeł, a to już jest duży przełom. On też wiele przeszedł. Ryzykował dla naszej rodziny.

- Podwieźć Cię? Wracasz do domu?

- Tak. - nieznacznie się uśmiechnęłam. - Muszę dokończyć się pakować.

- Wskakuj. - otworzył mi drzwi. - Podrzucę Cię.

Uśmiechnęłam się i wsiadłam do samochodu. Zapięłam pas i spojrzałam na profil Mateo. Owszem chciałam, by Mateo zniknął z mojego życia, chciałam, by każdy z jego rodziny zniknął, ale teraz wiem, że on nie jest złym człowiekiem. Dużo mi pomagał, zaczął nawet dogadywać się z Maxem, choć mój syn na początku bał się do niego podchodzić i zanosił się płaczem, nadal pamiętając, że gdy byli zamknięci, on też tam był.

W kompletnej ciszy, dojechaliśmy do domu. Uśmiechnęłam się widząc mojego syna, biegającego obok ciężarówki, w której były nasze rzeczy.

- Wejdziesz na chwilę? - odezwałam się po długiej ciszy.

- Pójdę się tylko z wami pożegnać. W końcu znikam z waszego życia. - kącikiem ust się uśmiechnął. - Tego chcieliście.

Wysiadłam z samochodu i powędrowałam do domu za Maxem, który nawet nie zauważył, że wróciłam.

- Max, za każdym razem gdy nie ma mamy, wchodzi w Ciebie jakiś demon. - uśmiechnęłam się słysząc znajomy głos. -   Max, wyjdź z tego kartonu, nie wyśle Cię do nowego domu pocztą.

- Wyślesz.

Cicho się zaśmiałam słysząc zrezygnowany jęk mojego narzeczonego. Stanęłam w drzwiach pomieszczenia, w którym byli i oparłam się o ścianę, uwielbiałam ich razem oglądać. Gdy Luca mógł wrócić po trzech miesiącach do domu, Max nie opuszczał go nawet na chwilę. Nie potrafię sobie teraz wyobrazić, że mogłoby zabraknąć Luci w życiu Maxa. Mój syn świata nie widzi poza swoim ojcem. Gdyby było to możliwe, spędzałby z nim każdą chwilę.

- Max, jeśli nie wyjdziesz, to nie będziesz siedział w samolocie przy oknie. Ja tam usiądę i zasłonie Ci wszystkie widoki.

Uśmiechnęłam się, gdy Max wyskoczył z kartonu jakby od tego zależało jego życie. Widziałam zadowolony uśmieszek mojego faceta. Odwrócił się w moją stronę i szeroko się uśmiechnął. Podeszłam do nich i pocałowałam go.

- Szantażujesz własnego syna? - uśmiechnęłam się. - Mam nadzieję, że nie dźwigałeś tego wszystkiego sam. Wiesz, że nie możesz.

- To jakiś szatan, a nie mój syn. Mój syn nie jest taki niegrzeczny. - pocałował mnie w skroń. - Wziąłem tylko kilka lżejszych kartonów, reszta przenosi ekipa.

- Mateo tutaj jest. - wskazałam mu palcem na salon. - Pogadajcie sobie, ja zacznę się pakować.

Luca

Byłem w śpiączce przez półtora miesiąca. Podobno lekarze nie dawali mi szans, ale ja walczyłem. Walczyłem dla Lucy, przecież jej obiecałem, że wrócę do domu. Długi czas spędziłem w szpitalu, długo wracałem do zdrowia. Teraz mogę być w domu ze swoją rodziną. Mogę być w końcu tam gdzie moje miejsce. Kula, która we mnie trafiła, uszkodziła moje nieodporne na strzały organy. Lekarz, który mnie operował, dawał mi trzydzieści procent szans na przeżycie. Nigdy nie cieszyłem się tak z pomyłki lekarza, kiedy mi o tym powiedział. Wiem, że moja rodzina jest już bezpieczna, ale razem postanowiliśmy, że nie chcemy tutaj mieszkać. Ben zginął w domu Mateo zaraz po tym jak strzelił do mnie. Gdy byłem w szpitalu odbyła się rozprawa i Sophie spędzi kolejne lata za kratkami. Mateo, który przyznał się, do tego, że był z nimi i nie zrobił nic, by wcześniej to wszystko się zakończyło, dostał wyrok w zawiasach. Tylko dzięki temu, że Lucy zeznawała na jego korzyść, za co byłem jej wdzięczny. No i jeszcze ja. Mnie też się oberwało. Dostałem potężną karę pieniężną za składanie fałszywych zeznań i chronienie Mateo przed odpowiedzialnością.

Gdy w pustym salonie zobaczyłem czekającego Mateo, uśmiechnąłem się i od razu wziąłem go w ramiona. Dobrze było go widzieć w jednym kawałku. On też był poturbowany, nie tak jak ja, ale też musiał zostać w szpitalu około miesiąc.

- Nie będę wam przeszkadzał. - uśmiechnął się. - Chciałem się tylko pożegnać. Mam nadzieję, że w końcu zaczniecie żyć w spokoju. Zasługujecie na to. - uśmiechnąłem się. - Jak się czujesz?

- W porządku. Momentami ból jest nieznośny, ale mogło być gorzej. Mogło mnie nie być.

- Nie powinieneś wtedy..

- Może nie powinienem, ale to zrobiłem. I nie żałuję. Ty byłeś w stanie dla mnie zaryzykować, ryzykowałeś swoim życiem, bo gdyby coś poszło nie tak, oboje bylibyśmy już pod ziemią. Teraz jesteśmy kwita. - uśmiechnąłem się. - Dziękuję za wszystko co wtedy dla mnie zrobiłeś. Gdyby nie twoja pomoc, na pewno bym już nie żył.

- Ja też dziękuję, że byłeś w stanie zaryzykować. Pójdę już. Powodzenia w nowym mieście. I teraz robię to co chcieliście od samego początku. Znikam z waszego życia. - uśmiechnął się. - Trzymajcie się i uważajcie na siebie.

- Ty też na siebie uważaj. Mam nadzieję, że kiedyś nas odwiedzisz.

- Jeśli Lucy wyrazi na to zgodę. - uśmiechnął się. - Do zobaczenia.

Przytuliłem go ostatni raz i odprowadziłem do drzwi. Uśmiechnąłem się, gdy odjechał swoim samochodem. Pewien etap się kończy. Czas zacząć nowy rozdział.

Podszedłem do Lucy, która pakowała ostatnie rzeczy z pokoju Maxa. Objąłem ją i pocałowałem. Lucy Brown, kobieta, która bez większych trudności przedarła się przez mój mur ochronny i trafiła prosto do mojego serca. Kobieta, która pokazała mi jak to jest kochać i być kochanym. Nauczyła mnie być ojcem i partnerem. Kobieta, która już niedługo będzie nosić moje nazwisko. Nasza przygoda nie trwa długo, ale przeszliśmy tak wiele. Teraz wiem, że razem przejdziemy przez ten świat. Życie pewnie nie raz da nam w kość, razem jednak pokonamy każdą przeszkodę, która stanie nam na drodze. Dla tej kobiety jestem w stanie zrobić wszystko. Dla niej jestem w stanie poświęcić swoje życie. Dla niej i dla naszego syna.

- Kocham Cię, świnko. - szepnąłem prosto do jej ucha. - Teraz już zawsze z tobą będę.

- Kocham Cię, dupku. - szepnęła i spłatała nasze dłonie. - Teraz już zawsze będziemy razem.



No i witam was w epilogu ❤️
Dziękuję, że ze mną byliście ❤️❤️

A i zapraszam na moje opowiadanie Jedna Noc, gdzie rozdziały będą się pojawiać raz w tygodniu.

Dziękuję i do zobaczenia ❤️❤️

Przetrwanie [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz