18.

485 28 0
                                    

Luca

Byłem słaby. Byłem cholernie słaby. Siedziałem na kanapie u psychologa, ciągnąłem się za włosy i walczyłem z drżeniem swojego ciała. Toczyłem walkę z chęcią wyjścia z tego budynku i nigdy nie wracania, a pozostaniem tutaj. Myślałem, że z czasem dam sobie radę. Głupio myślałem, że jak wypre z głowy ten miesiąc, to minie. Nic nie mija. Nadal niszczy mnie to od środka. Nadal mam przed oczami ten okres. Okres, w którym witałem się ze śmiercią. Teraz się zastanawiam, czy nie byłoby lepiej, gdybym umarł.

- Luca? - podniosłem wzrok na kobietę w średnim wieku. - Potrzebujesz przerwy?

Kiwnąłem tylko głową, niezdolny by coś powiedzieć. W kolejnej sekundzie biegłem przed siebie, by jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Miałem gdzieś, że ludzie patrzyli na mnie jak na idiotę. Musiałem się znaleźć na świeżym powietrzu. Odetchnąłem, gdy wybiegłem przez drzwi. Wziąłem głęboki wdech i opadłem na kolana, chowając twarz w dłoniach. Drżałem, płakałem, nie radziłem sobie z burzą, który rozgrywała się w mojej głowie. Chciałem wrócić do normalnego funkcjonowania dla nich. Dla Lucy i Maxa. Nie potrafiłem. Powinienem odejść. Powinienem odejść, gdy dała mi wybór. Nie mam siły walczyć. Przegrywam tę walkę.

Nie wiem ile czasu minęło, gdy wróciłem do budynku. Kobieta czekała na mnie przy drzwiach swojego gabinetu. Zebrałem w sobie resztki odwagi, by do niej podejść. Usiadłem kolejny raz na sofie i schowałem twarz w dłoniach.

- Powinienem odejść. - szepnąłem. - Powinienem tam umrzeć.

- Dlaczego tak sądzisz? Miałeś myśli samobójcze?

- Nie miałem. - pokręciłem głową. - Zawsze cieszyłem się tym, że żyję, że mogę oddychać. Po tym wszystkim, to się zmieniło. Zniszczyli mnie. Jestem tylko skorupą. Nie potrafię cieszyć się z tego, że żyję. Powinienem odejść, powinienem od nich odejść, gdy miałem wybór. Beze mnie byli bezpieczni.

Mijały kolejne minuty, a jedyne czego chciałem, to znaleźć się poza murami tego budynku. Miałem dość pytań, na które nie znałem odpowiedzi. Gdy w końcu po dwóch godzinach, mogłem wyjść, bez słowa to zrobiłem. Kolejny raz zbiegłem po schodach i stanąłem na świeżym powietrzu. Odetchnąłem głęboko. Wsiadłem do samochodu, chciałem ruszyć, ale widząc jak drżą mi ręce, nie zrobiłem tego. Musiałem się uspokoić. Zacisnąłem dłoń na kierownicy, a w oczach stanęły mi łzy. W głowie siedziały mi słowa kobiety. Życie może zwalić Cię z nóg, ale tylko ty decydujesz czy wstaniesz. Zamknąłem oczy. Brałem głębokie wdechy, a gdy mój oddech wrócił do normalnego rytmu, zebrałem się, by w końcu wrócić do domu.

- Nie łatwiej by było gdybym się rozpędził i wjechał w drzewo? - szepnąłem sam do siebie. - O wiele łatwiej.

Zacisnąłem dłoń na kierownicy i przyspieszyłem. W głowie kotłowały się moje myśli i słowa, które przed chwilą wypowiedziałem. Zwolniłem. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę. Nie po to walczyłem o życie, by teraz w tak banalny sposób je sobie odebrać. Wyrzuciłem z głowy swoją pierwszą myśl o samobójstwie, przysięgałem sobie w duchu, że taka już się nie pojawi. Byłbym tchórzem. Przecież mam dla kogo żyć. Mam Lucy, mam Maxa, swoich rodziców i brata. Nie mogę ich przecież tak po prostu zostawić. Zatrzymałem samochód na poboczu, gdy zbliżałem się do miejsca wypadku. Włączyłem awaryjne światła i wysiadłem. Przeszedłem kilka metrów. Znalazłem się na skrzyżowaniu. Barierki, w które uderzyłem nadal były wygięte, a na nich lakier mojego samochodu. Na poboczu leżały drobne kawałki szkła i odłamki samochodu. Kucnąłem i zamknąłem oczy. Musiałem to zrobić. Zacisnąłem dłoń w pięść i spojrzałem na barierki. To tutaj zaczęło się nasze piekło. Podniosłem się i wiedząc, że Mateo jest już na wolności, zadzwoniłem do niego.

Przetrwanie [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz