Luca
Zatrzymałem samochód Dominica kilka metrów od domu Lucy. I nie dlatego, by nie widziała, że wsiadłem do samochodu. Po prostu miejsca nie było. Przeszedłem kilka kroków i nagle się zatrzymałem, widząc, że z domu Lucy wychodzi jakiś facet. Zacisnąłem szczękę. Był na oko niewiele starszy ode mnie. Ciemne, ułożone włosy. W mojej chorej głowie od razu pojawił się scenariusz nie taki, jaki powinien. Gdy wsiadł do swojego samochodu, który zresztą musiał sporo kosztować, spojrzałem na Lucy w drzwiach. Obok niej stał Max. Jakby wyczuła moją obecność i odwróciła się z moją stronę. Uśmiechnęła się, co zbiło mnie z tropu. Próbując ukryć zdenerwowanie, ruszyłem w jej stronę. Byłem na siebie wściekły, że jestem zazdrosny, choć nie mam powodu. Max mnie zauważył i ruszył biegiem w moją stronę. Uśmiechnąłem się i zabrałem go na ręce, gdy znalazł się przy mnie.
- Cześć, urwisie. - pocałowałem go w policzek i podszedłem do Lucy. - Cześć.
Spojrzałem na samochód, który jeszcze nie odjechał, ściągnąłem brwi. Lucy spojrzała w tym samym kierunku.
- Kto to? - starałem się, by mój głos brzmiał normalnie. - Mogę wejść?
- Tak, wchodź. - uśmiechnęła się. - A to był Tom, prawnik.
- Od kiedy to prawnicy przyjeżdżają do domów?
Kurwa! Tego nie miałem w planach! Ugh! Odwróciłem wzrok, gdy spojrzała mi w oczy. Postawiłem syna na podłodze, z całych sił próbowałem stłamsić w sobie uczucie zazdrości. Tak, jestem zazdrosny.
- Jesteś zazdrosny? - stanęła przede mną. - Takiej wersji Luci jeszcze nie widziałam.
- Bardzo zabawne. - mruknąłem.
- Od kiedy jesteś taki sztywny?
- Sztywne to ja mam teraz coś innego.
Parsknęła i spuściła wzrok na moje krocze. Przygryzła wargę i podniosła na mnie wzrok. Uśmiechnęła się i pociągnęła mnie za sobą.
- Chodź, zazdrośniku. Mam coś dla Ciebie. - wzięła jakieś papiery ze stołu. - Myślę, że się ucieszysz.
- Co to? - wziąłem od niej papiery i zacząłem czytać. - Poważnie?
Kiwnęła głową, zawiesiła ręce na mojej szyi i mnie pocałowała. Myślałem, że będzie na mnie zła o wcześniejszą wymianę zdań, ale chyba jej przeszło. Uśmiechnąłem się i przytuliłem ją do siebie.
- Chcę byś był pełnoprawnym ojcem Maxa. - musnęła moje usta. - I chciałam Cię przeprosić za to, jak ostatnio Cię potraktowałam. Zachowałam się nie w porządku. Przepraszam.
- Sam właśnie przyjechałem Cię przeprosić. - pocałowałem ją. - Wiem, że nie popierasz mojej decyzji.
- I nigdy jej nie poprę, ale chyba muszę ją zaakceptować. - uśmiechnęła się. - Mam nadzieję, że wiesz co robiłeś, gdy nie wspomniałeś o nim policji.
- Zaufaj mi. - pocałowałem ją. - On nam nie zagraża. Gdyby tak było, nie chodziłby po wolności.
- Ufam Ci. - zaplątała dłonie w moich włosach. - Kocham Cię.
- Dziękuję. - wskazałem na papiery.
Ostatni raz ją pocałowałem i odsunąłem się od niej. Zrobiłem sobie kawę i usiadłem na sofie z Maxem na kolanach. Jego mała rączką powędrowała do blizny na policzku. Nieznacznie się spiąłem. Nie przykładałem większej uwagi do swojego wyglądu, ale nigdy bym nie pomyślał, że blizna będzie szpecić moją twarz. Lekarz dawał małe szanse, że ona zniknie.