Lucy
Jutro wigilia. Jutro dzień, który mieliśmy spędzić po raz pierwszy w komplecie. Te święta miały być inne, miały być najlepsze, a są najgorsze. Staram się, naprawdę się staram by jakoś przetrwać ten okres, ale nie mam już siły. Nie daję sobie rady, a każdy kolejny dzień jest gorszy od poprzedniego. Osiemnaście dni. Osiemnaście dni temu zaczął się ten koszmar. Nie wiemy nic, policja stoi w miejscu, nie wiedzą gdzie ich szukać. Nie wiemy nawet czy jeszcze żyją. Przecież już tyle czasu minęło. Mogą gdzieś leżeć, a ich ciała się rozkładają. Wzdrygnęłam się na tę myśl. Nie, przecież muszą żyć. Muszą do nas wrócić. Jak ja go nienawidzę za to, że zignorował wiadomości, pobicie. Nienawidzę go za to, że zniknął z moim synem. Nienawidzę go, ale go kocham i chcę go po prostu przytulić, pocałować. Przytulić mojego syna i już nigdy nie pozwolić by stała mu się jakaś krzywda. Ciągle się łapie na tym, że wstaję rano z łóżka i idę do pokoju Maxa by go obudzić, ale pokój jest pusty i uderza we mnie brutalna rzeczywistość. Już nie wiem jak mam sobie dać z tym wszystkim radę.
Starłam łzy z twarzy gdy usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili głowę Dominica.
- Mogę? - kiwnęłam głową. - Jak się czujesz? Jadłaś coś?
- Mama przyniosła mi śniadanie i nie wyszła dopóki nie zjadłam.
- To dobrze. - usiadł za moimi plecami i objął ramionami, zamknęłam oczy. - Już niedługo do nas wrócą. - szepnął. - Już niedługo.
- Skąd możesz to wiedzieć? Przestań mnie karmić nadzieją i kłamstwami. Przestań mi robić nadzieję, że jeszcze ich zobaczę.
- Poddałaś się.
- Nie ma ich prawie trzy tygodnie, Dominic. Największy twardziel nie wytrzyma tyle bez jedzenia i picia. W szczególności małe dziecko tyle nie wytrzyma. Musimy się z tym pogodzić. Oni nie wrócą.
- Spójrz na mnie. - odwróciłam się w jego stronę. - Posłuchaj mnie, Lucy. Luca jest silny, nie wiem gdzie teraz jest ani tego co mu robią, ale dopóki nie ma żadnych wiadomości, nie możemy myśleć, że nie żyją. Zrobi wszystko by wrócić do domu z synem.
Przerwał nam dźwięk przychodzącej wiadomości. Spojrzałam na Dominica i wzięłam telefon do ręki. Zasłoniłam usta, a w oczach pojawiły mi się łzy widząc zdjęcie. Wypuściłam telefon z rąk, który przejął Dominic.
- Jutro wigilia, Lucy. Jutro ich szczęśliwy dzień. Jutro będą martwi. - przeczytał opis pod zdjęciem. - Jezu, co oni mu zrobili. Jedziemy na policję, wstawaj.
Tak zrobiłam. Niemal biegiem wyszliśmy z domu. Wsiadłam do samochodu, a Dominic z piskiem opon ruszył. Zamknęłam oczy by powstrzymać łzy, ale w tej chwili miałam tylko obraz Luci. Dlaczego to zrobili? Dlaczego mu to zrobili? Nie zasłużył na to. To zdjęcie do końca życia będzie mnie prześladować.
- Dlaczego mu to zrobili? - szepnęłam. - Nie zasłużył na to.
- Nikt nie zasłużył na coś takiego, a wy szczególnie. Nie mamy za wiele czasu.
Gdy tylko zatrzymał się przed komisariatem, wyskoczyłam z auta i pobiegłam do środka.
Luca
Wiele razy w życiu się bałem. Jednak ten strach, który teraz czuję, nie równa się z niczym. Gdyby tylko o mnie chodziło, dałbym sobie jakoś radę, ale tu chodzi o mojego syna, którego muszę stąd wyciągnąć. Przycisnąłem do siebie syna i zasłoniłem mu usta gdy usłyszałem kroki. Wstrzymałem oddech gdy się zbliżali i ich rozmowa stała się głośniejsza. Wiem, że jeśli nas znajdą, od razu zabiją. Też kwestią czasu jest to, że zorientują się co się dzieje. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, a nadal nie wiedziałem jak stąd wyjść w jednym kawałku. Wypuściłem powietrze gdy kroki się oddaliły. Kucnąłem przed synem i złapałem go za ramiona.