*Susan*
Skacząc po dachach w kostiumie Agility, wykonywałam wiele wspaniałych akrobacji, w razie gdyby kogoś natchnęło na zrobienie mi zdjęcia. Musiałam przecież na takowych prezentować się jak najlepiej. Gnając tak, nie zauważyłam czerwonego promienia lecącego prosto w moją stronę. Za jego pośrednictwem potoczyłam się przez niemalże całą powierzchnię dachu, jak golfowa piłeczka toczy się w stronę dołka. Mam ogromną nadzieję, że TEGO nikt nie widział. Sprawnie podniosłam się na równe nogi, by rozejrzeć się po okolicy w celu ustalenia, skąd nadszedł atak. Uniosłam wzrok nieco w górę, kierując się odgłosem łotrowskiego śmiechu. Moim oczom ukazała się lewitująca postać w przylegającym do ciała czarnym kostiumie z czerwonymi wypustkami. Jej złote, jak kłosy zbóż włosy znacznie wyróżniały się na tle tejże kreacji w przeciwieństwie do ciemnych oczu, które kolorystycznie wręcz zlewały się z maską.
- No proszę, Agility, czy jak kto woli, Susan Dobromocna. - usłyszawszy swe prawdziwe nazwisko z ust ewidentnej łotrzycy, serce na moment całkowicie mi zamarło. Każdy, nawet nie działający w tej branży wie, iż podstawowa zasada superbohatera brzmi, nikomu nie pozwól poznać swej prawdziwej tożsamości. Jej zbyt duża wiedza może przecież narazić na niebezpieczeństwo bliskie mi osoby, takie jak Jessie, czy Zack.
- Duma i radość swych rodziców, niegdyś i nawet całego Metroburga. Heroska ze świetlaną przyszłością, do tego szkolna gwiazda drużyny cheerleaderek. Czy to w masce, czy to bez niej Susan Dobromocna nigdy nie przestaje błyszczeć. - głosem zamaskowanej postaci zawładną sarkazm, zupełnie jakby z jakiegoś powodu mnie nienawidziła. Dziwne to, ponieważ zwykle ludzie nie mogą oczu z zachwytu nie mogą ode mnie oderwać.
- Agility. - jęknęłam, udając zmęczenie jej wywodem. Jasne, że przejął mnie fakt, iż ta postać ewidentnie mnie zna, kiedy ja sama nie mam zielonego pojęcia, z kim mam do czynienia, jednak moja wewnętrzna duma nie pozwoliła mi dać tego po sobie poznać.
- Jedynie moje rodzeństwo oraz kuzynostwo zastrzega sobie prawa do takiej gadki. - oznajmiłam, zakładając ręce na piersi. Za kogo ona się uważa, ja się pytam?
- No oczywiście, gdyż cudowny ród Grzmotomocnych wznosi się do rangi istnych bóstw, co sama zresztą stwierdziłaś... tamtego dnia.
- Tamtego dnia? - zmarszczyłam brwi w geście zapytania, gdyż naprawdę nie wiedziałam, o czym ta dziewczyna do mnie mówi.
- Od małego traktowałam cię, jak wzór. Marzyłam o tym, byśmy ramię w ramię strzegły tego świata. Jednakże, kiedy doszło już do naszego spotkania, stwierdziłaś, że zbyt mało znaczę, bym mogła współdziałać z kimś takim, jak ty. Super heroska nie znajdująca u siebie żadnej skazy... Cóż, za chwilę przekonamy się, czy rzeczywiście tak jest. - postać strzeliła we mnie laserami z oczu, jednakże mnie udało się uniknąć pocisków dzięki paru akrobatycznym saltom.
- Wybacz, ale nadal nie mam zielonego pojęcia, kiedy to ja niby zalazłam ci za skórę. - oznajmiłam, z gracją stając na równych nogach.
- Codo dnia w tym samym czasie, kiedy to zalazłaś za skórę własnemu bratu do tego stopnia, że aktywował on swoją stałą moc specjalnie, by móc się na tobie odegrać. - cóż, to akurat pamiętam. Mój moment. Miałam po raz kolejny zabłysnąć w oczach Metroburga, lecz Hugo popsuł cały mój show nowo odkrytą mocą. A to jak się można było spodziewać, był dopiero początek jego łotrowskich zapędów. Rzeczywiście uczepiła się mnie wtedy jakaś dziewczynka ględząca mi o przyszłym współdziałaniu. Niemiłosiernie mnie tym irytowała, więc powiedziałam jej swoje, by ta W KOŃCU się ode mnie odczepiła... No błagam, niby skąd miałam wiedzieć, że przez to ta zechce stać się łotrem? Przecież to niedorzeczne. Jeśli ona rzeczywiście chce mi dorównać, to logiczne, że nie dokona tego w taki sposób.
CZYTASZ
Grzmotomocni : Kronika Złoczyńcy
FanfictionHugo Dobromocny, mimo iż jest synem Dobromocnego i Grzmoto-panny, od zawsze pragnął zostać łotrem, zupełnie jak jego dziadek Mike Złomocny. Emerytowany złoczyńca jednak nie pali się zbytnio do tego, by wyszkolić swojego wnuka na prawdziwego drania...