Spacerując kolejna godzinę, czułam zmęczenie. Nogi bolały mnie niemiłosiernie. Musiałam wracać.
Jednak część mnie miała obawy przed tym. Nigdy więcej nie będę wykrzykiwać na głos swoje myśli. W końcu przystanęłam na moment i rozejrzałam się dookoła. Byłam w lesie. Nie było widać rezydencji, zostałam sama. W końcu przełamałam się i ruszyłam w drogę powrotną. Krocząc tak byłam pewna, że wracam do rezydencji, lecz myliłam się. Rozglądając się dookoła szukałam czegoś znajomego co zaprowadzi mnie do rezydencji. Na darmo. Nic nie przypominało mi otoczenia, które znałam.
- Przecież nie mogłam tak daleko odejść od rezydencji.
Serce waliło mi w piersi. Bałam się. Im dłużej szukałam drogi powrotnej tym bardziej nie rozpoznawałam okolicy. Czyżbym już nigdy nie miałam wrócić do rezydencji? Nagle mnie olśniło.
-Ale ze mnie idiotka! Mam przecież telefon. Zawsze trzymam go w staniku. Nie oszukujmy się który to już wiek jest, a ja nie posiadam w ubraniach kieszeni co dostałam od panicza. Wymysł Sebastiana. Czyżby obawiał się, że coś ukryje tam niebezpiecznego?
Wyciągnęła z ubrania telefon. Rzadko go używałam i trzymałam. Ale dziś jakoś włożyłam na próbę by ocenić czy mogę tam go przechowywać. I póki co sprawdza się to miejsce doskonale.
Gdy tylko ujrzałam na wyświetlacz ujrzałam jedną kreskę baterii i brak zasięgu.
- Świetnie! Cudownie! Teraz szukać psia mać zasięgu w lesie!
Wkurzona szłam drogą i wystawianą ręką by jakoś złapać zasięg. Na daremno. Nic nie udawało mi się. Podjęłam ostatnią próbę. Weszłam na jedno z wyższych drzew i tam wymachiwałam jak głupia by choć jedna kreska zasięgu się pokazała.
Udało się ledwo mogąc się utrzymać na gałęzi drzewa stałam na paluszkach tak bardzo wychylona na ile mogłam drugą ręką się trzymać. A niestety Bóg nie obdarzył mnie rękami długimi jak szyja żyrafy. Więc musiałam jakoś sobie poradzić.
Już wybrałam na szybko numer i teraz zielona słuchawka. Głupota moja jednak musiała zadać mi konsekwencje. Zawiał silny wiatr i straciłam równowagę. Teraz tylko walczyłam o to by się nie zabić z tej wysokości. Machając rękami na wszystkie strony nie dałam rady chwycić się czegoś by się nie zabić. To koniec.
Minęły sekundy gdy moje ciało dotknęło ziemi. Przeszył mnie ból. Oddech stał się czymś co mogłam określić w tamtej chwili za luksus. Usilnie próbowałam złapać powietrze. Zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Ostatnie słowa jakie wyszeptałam z trudem " Chcę żyć". Ciemność ogarnęła mnie. Czułam się spokojnie. Ból zniknął. Tylko pozostała ta ciemność, głucha i nieskończona. Zawsze słyszałam, że gdy człowiek był dobry to anielski chór przywita takie osoby. Gdy jednak człowiek za bardzo grzeszył wtedy wpadał do kotła i się smażył. A tu nic z tych rzeczy nie było. Nie wiem ile czasu spędziłam godzinę, dzień, rok w tym. Tu mógł czas płynąć zupełnie inaczej. W końcu nie mogłam się powstrzymać.
- Halo! Jest tu kto!?
Nic. Cisza. Co teraz!? Czułam nadchodzącą panikę.
Po chwili jednak usłyszałam śmiech. Brzmiał mrocznie i jakoś znajomo. Gdzieś podobny słyszałam, ale nie mogłam przypomnieć sobie gdzie.
- Chcesz żyć?
Dziwny, tajemniczy głos zadał pytanie.
- Co to ma być!? Oczywiście że chcę żyć! Z choinki się urwałeś czy co!? Po za tym pokaż się, a nie! Co to za wychowanie!?
Śmiech, szczery i mroczny, aż zmroziło mnie. Kim ty jesteś?
- Dam Ci to czego chcesz zamian oczekuje, że pozostaniesz u mojego boku na wieczność!
- Wieczność spędzić u kogoś boku co nawet nie znam!? Kpisz sobie!?
- Jeśli nie chcesz, pozostawię cię tu, a ty wieczność spędzisz sama w pustce i w mroku.
- Dobra rozumiem. Zgadzam się! Tylko mnie stąd zabierz i przestań się wreszcie śmiać co chwile!
Poczułam szarpnięcie za klatkę piersiową i znów straciłam przytomność.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejka! Zapraszam do komentowania rozdziału. Do usłyszenia!
CZYTASZ
Piekielnie Dobry Ze Mnie... Kochanek
FanfictionŻycie demona nie jest tak usłane różami. Od lekkich i przyjemnych zadań czekają i też takie co są nie możliwe do wykonania jak i dziwne. Ale zawsze powtarzając jedno zdanie" Piekielnie dobry ze mnie lokaj" przyjęło się tak bardzo że sam wierzył ze m...