10. moment of agreement

465 53 50
                                    

DUSZNE, PARNE POWIETRZE POWITAŁO JĄ, GDY TYLKO WYSZŁA Z SAMOLOTU.

Mimo wczesnej godziny słońce raziło niemiłosiernie, a ona żałowała, że zapomniała schować swoich okularów. Nie wzięła też żadnej czapki, ani kapelusza i w tym momencie cholernie zazdrościła Marcowi, że ten mógł schować swoją twarz pod daszkiem. Jakąkolwiek, najmniejszą ochronę mógł on dawać, tak zawsze to było lepsze niż nic.

Rozpięła swoją bluzę, a później przewiesiła ją przez rączkę walizki i otarła ręką spocone czoło. Krótki spacer po płycie lotniska, by przejść przez wszystkie kontrole, sprawił, że zaczynała żałować, że kiedykolwiek myślała, by odwiedzić Egipt.

Po co komu słońce i stopnie powyżej 30 stopni, jak ja się tutaj dosłownie rozpuszczam.

Co grosza nie mogła spokojnie patrzeć na Spectora, bo ten nawet nie poluzował swojej kurtki i wyglądał tak, jakby wysokie temperatury w ogóle mu nie przeszkadzały. Chciała poznać jego tajemnicę, jak tego dokonywał, ale i tak nie sądziła, by zdradził jej ten sekret.

— Mamy jakiś plan? — Zapytała Zarya, gdy obydwoje znajdywali się w taksówce. Kierowca nucił pod nosem jakąś arabską piosenkę, a ona stwierdziła, że całkiem nieźle mu to szło, chociaż nie miała bladego pojęcia, o czym śpiewa.

— Znaleźć grób Ammit przed Harrowem — wyszeptał Marc. — Zameldujemy się w hotelu. Znam właściciela, więc nikt nie będzie nam przeszkadzał. W Kairze jest pełno ludzi, którzy przy odpowiedniej zachęcie mogą nam pomóc.

— Odpowiedniej zachęcie, mówisz? — Brunet posłał jej znaczące spojrzenie, a ona wyczytała z niego wszystko to, co chciała. Dlatego postanowiła zmienić temat. — Jak dobrze znasz Kair?

— Wystarczająco dobrze. Tutaj poznałem Laylę.

Gdyby Marc o niej nie wspomniał, tak Zarya w ogóle nie pomyślałaby o El-Faouly. Fakt, że widziała ją ostatni raz zaledwie wczoraj, zbytnio jej nie pomagał. W tym wszystkim, co działo się w jej życiu, czuła się usprawiedliwiona, że ani razu nie pomyślała o kobiecie. Musiała jednak przyznać, że całkowicie rozumiała, dlaczego Marc wybrał akurat Laylę. Była nie tylko piękna, inteligentna, ale też nieźle potrafiła walczyć. Może nieco emocjonalnie podchodziła do pewnych spraw, ale ciągle była niesamowita. Uważała, że bez problemu mogłaby się z nią dogadać. A już na pewno nie obraziłaby się, gdyby miała starszą siostrę pokroju Layli. Tymczasem posiadała jedynie starszego brata, z którym miała dość skomplikowaną relację.

— Długo się znacie? — Zapytała z ciekawością. Uznała, że to było jedno z niewielu pytań, na które istniała szansa, że dostanie odpowiedź. — Jeśli chcesz wiedzieć, to wczoraj... Później, jak z nią rozmawiałam, to była cała. Nic jej się nie stało.

— Dlaczego mi to mówisz?

— Nie wiem — wzruszyła ramionami. — Ciągle jest twoją żoną, prawda? Uznałam, że taka informacja będzie cię interesować.

— W ogóle jej tam nie powinno być.

— Z tym się zgadzam — pstryknęła palcami i wskazała jednym na Marca. Później odwróciła głowę w bok i spojrzała na niego. — Ale równie dobrze, nikt z nas tam nie powinien być.

Marc skinął głową, a resztę drogi spędzili w ciszy. Taksówka zaparkowała przed kamienicą o ścianach w piaskowym odcieniu, przejazd został opłacony i po chwili obydwoje znajdywali się w środku budynku. O dziwo w holu było pusto. Po lewej stronie znajdywało się przejście, prawdopodobnie do windy i schodów, prowadzących do pokoi, a obok drzwi oznaczone jako wejście do jadalni. Po prawej utworzono coś w rodzaju małego lobby z fotelami i kanapami, które połączone było z małą biblioteczką. Wszystko wyglądało tak kolorowo i zachwycająco, że jedyne, co miała ochotę zrobić, to wziąć do ręki jedną z dostępnych książek i usiąść na miękkim fotelu. Wiedziała, że gdyby to wszystko było jej wakacjami, to na pewno, by tak zrobiła.

GODS WARRIOR [1], moon knightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz