SŁOŃCE WRÓCIŁO RÓWNIE SZYBKO, CO ZNIKNĘŁO.
— Musicie wrócić do miasta — powiedział Khonshu. — Spotkamy się zaraz przy centrum.
Marc bez słowa sprzeciwu wsiadł do furgonetki, a Zarya zrobiła to samo. Przyłożyła czoło do chłodnej szyby w drzwiach i przymknęła na chwilę oczy. Ten dzień kompletnie ją wymęczył, a nawet nie było jeszcze południa. Gorące powietrze ją zabijało, pot ciekł po całym jej ciele, a do tego czuła się emocjonalnie wymęczona. Miała wyrzuty sumienia, że wcześniej nakrzyczała na Stevena, a później całe to zamieszanie z zamordowaną trójką. I fakt, że coraz bardziej zaczynała wierzyć, że to nie Marc, ani tym bardziej Steven kontrolował ciało, gdy wyjeżdżali wcześniej z miasta.
— Marc? — Odezwała się, zwracając na siebie jego uwagę. Brunet spojrzał na nią i mruknął, dając znak, że ją słucha. — Co pamiętasz jako ostatnie, zanim znaleźliśmy się na klifie?
— Co?
— Pamiętasz, jak wyjeżdżaliśmy z miasta? I naszą rozmowę?
— Zarya, nie wiem, jak się znaleźliśmy na klifie — wyznał, a ona opuściła wzrok na swoje zaczerwienione od walki dłonie. — Steven przejął kontrolę nad ciałem i nie mam bladego pojęcia, o czym wtedy rozmawialiście. Musiałem odpłynąć.
— To nie był Steven — mruknęła cicho, nerwowo złączając ze sobą swoje dłonie. Kciukami na przemian zaczęła krążyć kółka od wewnątrz. — Potrafię już rozpoznać, kiedy ciało kontrolujesz ty, a kiedy Steven. To chyba był ktoś inny — w końcu uniosła na niego swoje spojrzenie. — Myślisz, że możecie mieć jeszcze jedno alter?
— To niemożliwe — wyśmiał ją szybko, zaciskając palce na kierownicy. — Gdyby tak było, to wiedziałbym o tym. Na pewno jest na to jakieś logiczne rozwiązanie, ale w tym momencie, to nasz najmniejszy problem.
Zarya skinęła głową, zgadzając się z nim. Nie chciała przyznać przed samą sobą, ale w pewien sposób poczuła smutek na jego słowa. Wydawało jej się, że aż tak bardzo nie przywiązała wagi do tego, jak nazwał ją zaledwie chwilę wcześniej, ale fakt, że on niczego nie pamiętał, spowodował skurcz w jej żołądku. Z jakiegoś powodu chciała, by tak się do niej zwracał i się o nią troszczył.
I Steven też, co sprawiało, że miała jeszcze większy mętlik w głowie.
W tej chwili żałowała, że Posejdon zniknął i nie mogła z nim porozmawiać. Wiedziała, że na pewno droczyłby się z jej rozterek, wytykając jej irracjonalne i wręcz głupie zachowanie, ale ostatecznie i tak, by jej doradził. W końcu miłość i romanse to były tematy, na które uwielbiali rozmawiać olimpijczycy i przywiązywali do tego niezwykłą uwagę. Chociaż chciała zaprzeczać, ile wlezie, tak wiedziała, że to dziwne uczucie, które nie przestało ją opuszczać, to emocje, które zaczynała czuć, zarówno do Marca jak i Stevena.
Gdy znaleźli się w centrum, natychmiast porzucili furgonetkę na jednej z zatłoczonych ulic. Wtedy też obok nich ponownie zmaterializował się Khonshu i pokierował w stronę kamiennych uliczek, bardziej w głąb budynków mieszkalnych.
— Sygnał, który wysłałeś — odezwała się Zarya, spoglądając z zainteresowaniem na bóstwo. — Co oznacza?
— Spotkanie Enneady — wyjaśnił, a ona zatrzymała się na sekundę.
Khonshu posłał jej przeszywające spojrzenie i nawet nie musiała się go pytać, by wiedzieć, że tam, gdzie się kierowali, ona nie miała żadnego wstępu. Nie, gdy działała w imieniu zupełnie innych bogów.
— Walnąłeś z gruber rury, co? — Zapytał Marc, pośpiesznie zbiegając po kolejnych schodach.
— Pośpiesz się — polecił Khonshu. — Awatary już się zbierają.
CZYTASZ
GODS WARRIOR [1], moon knight
FanficZarya Prescott od siedmiu lat walczyła w imię greckich bogów. Zawsze działała sama. Do czasu, gdy została wysłana, by pomóc powstrzymać wskrzeszenie jednej, szalonej egipskiej bogini. moon knight au! część I serii oprawa graficzna by cudowna @mar...