ROZDZIAŁ CZTERNASTY

264 18 0
                                    


                Chaos.

Tylko takim słowem Odette mogła opisać to, co działo się wokół niej.

Słyszała krzyki innych pasażerów — pełne bólu i strachu, wezwania pomocy. W oddali rozlegały się również wystrzały z pistoletów. Kolejnym hałasem były przejeżdżające samochody oraz wybuchy, prawdopodobnie bomb. Co jakiś czas bus zaczynał drżeć, a wszyscy obecni w środku sapali przerażeni. Dziewczyna czuła ciepło pochodzące od pożaru, który wybuchł na przodzie i rozprzestrzeniał się po całym pojeździe. Czuła również cierpki dym, do którego wdychania była zmuszona przez siedzenia, jakie więziły ją przy podłodze.

Chaos.

Po raz kolejny jęknęła, gdy ból przeszył jej brzuch, a dziecko wróciło do szarpania się. Była zbyt zdezorientowana, by liczyć czas pomiędzy bólami, ale czuła, że staje się coraz krótszy. Z każdym skurczem była coraz bardziej przerażona, bo jej brzuch stał się twardy i wiedziała, że działo się coś złego.

Czuła to, kiedy próbowała uleczyć swoją pociechę.

Nie była pewna, ale to miało jakiś związek z tlenem. Zwykle z łatwością spostrzegała, co było na rzeczy, ale teraz czuła się zaćmiona. Choć przestało jej dzwonić w uszach, to ze względu na ból ciężko jej było myśleć. Ból sprzed kilku minut stał się tępy, zamieniając się w chłód.

Najprawdopodobniej była ranna, jednak myśli o bezpieczeństwie dziecka przyćmiły te pozostałe. Miała gdzieś, czy straci nogi, ramię czy też życie — ważne było, aby dziecko przeżyło.

Zaszlochała, czując, jak barierka wbija jej się jeszcze mocniej w ramię, ponieważ jakiś mężczyzna nadepnął na nią podczas swojego biegu do Michelle.

– Czy ona żyje? – krzyknęła, kaszląc przez wszechobecny dym.

Mężczyzna odwrócił się do niej zszokowany, a ona dopiero w tamtym momencie uświadomiła sobie, że miał na sobie strój sanitariusza. Od razu zauważył jej duży brzuch ciążowy i sytuację, w jakiej się znalazła, dlatego zaczął iść w jej stronę.

– Nie! – Powstrzymała go szybko. – Czy Michelle żyje? Jeśli żyje, to jej pomóż, do kurwy! Wezwałam pomoc!

– Proszę pani, jestem z pomocy! – odkrzyknął, dotykając palcami szyi dziewczyny. – Żyje, ale ma słaby puls.

– Pomóż jej pierwszej. Mnie wyciągną stąd Avengersi.

Nieznajomy dalej sprawdzał funkcje życiowe brunetki i mówił coś do swojego komunikatora.

– Walczą z kimś kilka przecznic stąd. Są trochę zajęci, z całym szacunkiem.

– No cóż, lepiej niech jeden z nich się pospieszy i tu przybiegnie. – Podniosła swój zegarek, który świecił się na czerwono. – Bo nacisnęłam pieprzony przycisk paniki Tony'ego, a trochę czasu już minęło.

– Cholera – wymamrotał, spoglądając na plecy Michelle. – Potrzebuję pomocy!

– Co się dzieje? – zawołała Alcott, a jej ciało ponownie przeszył ból. – C-czy Michelle...

Nawet nie zdołała dokończyć zdania, ponieważ oddech uwiązł jej w gardle. Mimowolnie wygięła plecy w łuk, gdy ból przeniósł się w okolice jej kości ogonowej i rozmazał jej wszystko przed oczami.

Oddychaj. Wdech... Wydech... Wdech... Oddychaj... Dasz radę.

Zauważyła niewyraźną sylwetkę kobiety w stroju ratowniczki, która do nich biegła, ale nie myślała trzeźwo przez ból. Próbując złapać oddech, zaskomlała i wbiła paznokcie w dłoń tak mocno, że powstały na niej ślady w kształcie małych półksiężyców.

ACCIDENTS HAPPEN ━ PETER PARKEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz