ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

219 17 2
                                    


                – Cześć, córeczko. Tęskniłaś za tatusiem?

Te same słowa.

To były te same słowa, które Sean napisał jej, gdy porwał Petera. Wyobrażała sobie jego rozbawiony baryton w głowie podczas czytania notatki. Brzmiał dokładnie tak samo jak teraz.

Wiedział, że te słowa ją przerażą.

Wiedział, że sama jego obecność ją przerazi.

Odette wpatrywała się zszokowana w swojego ojca. Zestarzał się, odkąd ostatnio widziała go na żywo, ale to było normalne. Jego niebieskie oczy lśniły, na twarzy pojawiły się zmarszczki, a on sam ubierał się inaczej. Ciemniej. Monochromatycznie. Jedynym kolorem wyróżniającym się od czarnego był czerwony symbol HYDRY na przypince.

Mocniej objęła Benjamina. Wszelkie groźby wypowiedziane przez jej ojca teraz szalały w jej głowie.

– Co, córeczko? – Rozbawiony zmarszczył brwi. – Nie przytulisz tatusia? Nie? To szkoda. Nie widzieliśmy się na żywo już od kilku lat. – Przez chwilę wyglądał na zamyślonego i obniżył broń. – Z każdym razem, gdy cię widzę, wyglądasz coraz bardziej jak twoja matka.

– C-czego chcesz? – wydusiła, podrzucając delikatnie synka na ramieniu, aby się uspokoił. – Co tutaj robisz?

– Wiesz, co tu robię. – Mężczyzna przewrócił oczami i parsknął. – Jeśli nie dorwę Barnesa, to przynajmniej dorwę ciebie.

Odette powoli sięgnęła do swojego zegarka od Starka, naciskając przycisk paniki.

– Nie zadziała. – Sean westchnął, kręcąc głową zirytowany. – Po to mi on. Sztuczna inteligencja Starka nawet nie wie, że weszliśmy. – Wskazał na wątłego mężczyznę o oliwkowej karnacji, który trząsł się ze strachu. – Keegan to technopata. Chciał się odkupić za to, że wydał nas twoim znajomym. – Wzruszył ramionami. – Mamy też jego żonę i dzieci.

Blondynka popatrzyła na Keegana, zaczynając się martwić.

– To nie było potrzebne. Już mnie masz. Możesz przynajmniej wypuścić jego rodzinę.

– Nie ma mowy, księżniczko. – Pokazał dłonią, aby za nim podążyła. – Musimy iść, a nie mamy całego dnia. Chodź, bo inaczej zacznę strzelać do dzieci.

Mocniej przytuliła Benjamina.

– Nie groź mojemu dziecku. – Zrobiła duży krok ponad szkłem, ciesząc się, że postanowiła włożyć buty. – Będę współpracować, o ile zostawisz moje dziecko w spokoju.

Sean prychnął, łapiąc ją za ramię i prowadząc w stronę windy.

Cholera... Nie miała jak uciec.

Wszyscy byli na misji, na siłowni albo pracowali. Nikt nie mógł pomóc jej i Benny'emu. Windy na tyłach budynku były prawie zawsze puste — dostęp do nich mieli jedynie mieszkańcy tego piętra, ponieważ ona jako jedyna bezpośrednio do nich prowadziła.

Miała przejebane.

Kiedy drzwi się otworzyły, aż podskoczyła. Na podłodze leżał martwy agent ze skręconym karkiem. Jego ciało było wygięte w nienaturalnej pozycji.

Przełknęła gulę w gardle i przeszła ponad jego nogami, aby znaleźć się w samym rogu windy, z daleka od Seana.

– Ach, tak. – Mlasnął. – Co za szkoda. – Zerknął na Keegana, który głośno przełknął ślinę. – Garaż.

Poczuła, jak winda zaczyna się poruszać, dlatego złapała barierkę dla równowagi oraz zaczęła gładzić Bena po plecach. W końcu przestał płakać, a w zamian przycisnął ucho do jej klatki piersiowej. Mogła mieć tylko nadzieję, że nie wyczuwał jej strachu, mimo że jej serce biło tak szybko. Palcami przeczesała jego kręcone włoski, co pomogło jej się trochę uspokoić.

ACCIDENTS HAPPEN ━ PETER PARKEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz