4. Wycieczka do sekretnego baru

53 14 2
                                    

Pani Minister nigdy nie pomyślałaby, że nie jest wstanie zobaczyć wszystkiego. Zwłaszcza nie wiedziała tego, że w jej wspaniałym Ministerstwie młodzi, szaleni stworzyli sekretny bar. Bo jak powszechnie wiadomo, wszędzie znajdzie się lukę. Tu okazało się, że stary, zapomniany magazyn jest tą luką, a że prowadziło do niego wiele dróg, które niekoniecznie były monitorowane...

O istnieniu baru dowiedziałam się od Walentego, który – oczywiście! – był jego stałym gościem. Zaś potem powiedziałam o nim Cassie, kiedy ta miała doła i potrzebowała czegoś takiego, jak wypad na piwko lub coś mocniejszego. Takim oto sposobem zaczęliśmy w trójkę chodzić do baru. Dostęp do niego był tajemnicą i jedynie zaufane osoby przechodziły test wstępny, żeby się do niego dostać. W ten sposób zapewniliśmy sobie to, że pani Minister ani nikt z górnych szczebli go nie zamknie. A przecież to bardzo ważne, by istniało coś takiego tuż przy nas, inaczej musielibyśmy latać do centrum, żeby znaleźć jakieś dobre miejsce.

- Poważnie?! – Cassie podniosła głos po mojej opowieści, co takiego wydarzyło się tego przedpołudnia. – Co za suka!

- Pomyślałem to samo – przytaknął Walenty, machając ręką do innych ludzi, którzy odwrócili się w naszą stronę, byśmy zachowali ciszę.

W barze nie było głośnej muzyki, chociaż w tle jakaś została puszczona. Oczywiście to nie dlatego, że nikt nie pomyślał o urządzeniu wyciszającym to pomieszczenie, bo ktoś go załatwił. Chodziło o to, żeby pozostawić tą atmosferę baru a nie klubu. Wobec czego były porozstawiane stoliki, olbrzymi bar z krzesłami barowymi, cała ściana trunków i wielkie żyrandole. Mimo to stali klienci nie lubili, żeby było tu głośno. Woleli posłuchać muzyki, wymienić się opiniami i unikać bójek.

- Co niby jest nie tak z twoimi oczami? – spytała Cassie ściskając dłońmi moje policzki, a właściwie je miażdżąc, gdy użyła za dużo siły. – Są ładne. Mają czysty, czerwony kolor. Nie, Wal?

- Cały czas uważałem, że są śliczne – zgodził się Walenty machając butelką w naszą stronę. Jego grube ciało zatrzęsło się przez gwałtowny ruch mężczyzny. – To kolor miłości.

- Więc dlaczego ta suka coś takiego mówi? – zapytała przyjaciółka ponownie przysuwając moją twarz do swojej.

- C-cassie – jęknęłam, próbując ściągnąć dłonie kobiety z moich policzków. – C...

- W tym właśnie problem! – syknął Walenty, pochylając się. – Że to kolor miłości. Pamiętajcie, że od kilkunastu lat, oni zmieniają geny tych na górze. Tak, żeby od początku za nich zadecydować kogo będą kochać i z kim pozostaną.

Cassie puściła moje policzki, na co wyrwał mi się oddech ulgi. Rozmasowałam tę część twarzy, zerkając ku beczułkowatemu facetowi, który po raz pierwszy mówił jakąś użyteczną rzecz. Szczególnie, że dotąd uważałam to za zwykłą plotkę i ignorowałam, jednak jeśli mówił to tak wiekowy człowiek, warto byłoby uwierzyć. Bo Walenty miał to do siebie, że po pijaku zawsze mówił całkowitą prawdę.

- To tak się da? – spytałam unosząc brew.

- Z dzisiejszą technologią? Pewnie, że wszystko się da! Widzisz, dawno temu, przez przypadek odkryłem, gdzie zbierane są informację o preferencjach i jak to się dzieje, że się zakochujemy. Byłem wtedy głupi, Joy – Wal spochmurniał, po czym popił z butelki, prychając pod nosem. – Myślałem, że kiedy to powiem, oni zaczną bardziej szanować tych ludzi, tam na dole. Ale się myliłem. To dało im pomysł wymyślenia tych przeklętych strzał. I kontrolowania własnych dzieci, którym zaczęli wybierać partnerów. Ta mutacja genetyczna sprawiła, że oni nie mają wyjścia, jak tylko ślepo podążać za wybraną osobą... - dalsze słowa wybełkotał niezrozumiale.

Tęczowy SokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz