2. Jak mam pracować?

72 18 3
                                    

Cassie odprowadziła mnie do Działu do Spraw Walentynek i Miłości, przy czym obie miałyśmy podobne miny, widząc różowe drzwi pełne poprzylepianych serduszek. W tym momencie ciężko było stwierdzić która z nas miała kaca, bo obie skrzywiłyśmy się widząc tą tandetę. Lub przypominając sobie, że byłyśmy singielkami z małymi perspektywami na znalezienie sobie kogoś, bo... nasze charaktery i umiejętności mogły odpychać. Po prostu było tu zbyt dużo wystylizowanych chudzielców, którym wcale nie imponowały wybitne umiejętności sportowe dziewczyn.

- Pójdę już – rzuciła Cassie. – Sama też muszę pracować.

- Po... czekaj – wymamrotałam próbując złapać przyjaciółkę, która zdążyła już odejść.

Mogła tego nie mówić, ale wiedziałam, że sama nie przepada za Gasparem. Z jakichś powodów woleli się unikać, prawdopodobnie przez to, że on wcześniej był związany z wrogiem Cassie. Ale mogło też chodzić o to, że wcześniej był Szefem Działu, a właściwie miał być Szefem Działu do Spraw Nadprzyrodzonych. To był kolejny jego awans w karierze, wobec czego mogli się unikać właśnie przez to.

- Joy.

Pozwoliłam sobie przekląć głośno słysząc głos za sobą. Ten facet był drugą w kolejności osobą, przez którą nienawidziłam pracy w tym dziale. Był też osobą – paradoksalnie – która zapewniła mi pracę, zamiast wyrzucenia mnie z Podniebnego Ministerstwa. Nie widziałam co takiego nagadał, ale on i Cassie pomogli mi tu zostać.

Walenty.

Święty Walenty, którego nie da się nie znać, gdy myśli się o Walentynkach. Był niemal ich twórcą, chociaż... jeśli spojrzeć na niego teraz, powątpiewałabym, że to właśnie on mógł nim być. Mimo to przez ciągłą wiarę w to parszywe święto, Walenty dalej żył. Ta wiara dawała mu nieśmiertelność, która wydawała się być przekleństwem.

- Walenty – warknęłam, odwracając się.

Za mną stał beczułkowaty, średniego wzrostu mężczyzna, którego lata młodości dawno przeminęły. Przez jego ciągłe picie i rozpacz – o ile to właśnie było to – zmienił się nie do poznania. Walenty zdawał się być osobą po czterdziestce. Wcale też o siebie nie dbał, dlatego przez większą część czasu miał przetłuszczone, szare włosy i przekrwione, brązowe oczy. W tym chodził w znoszonym, acz wypranym dresie o trudnym do odgadnięcia kolorze.

Z tego co słyszałam, zaczął tak wyglądać – ponoć! – po jego degradacji z Szefa Działu do szefa pilnującego ludzi na strzelnicy. A trzeba dodać, że było to dwieście lat temu i jak widać, dalej nie potrafił się po tym pozbierać. Przez to mieliśmy z nim wiele problemów.

W szczególności ja, gdyż to mnie najbardziej pilnował.

- Przyszłaś dziś zaskakująco wcześnie – zauważył, pociągając nosem.

- Żeby pewien ktoś nie zniszczył mi kolejnego dnia – parsknęłam, sugestywnie spoglądając na przełożonego. – No wiesz, typu wystrzeliwanie strzał w nie te osoby. Albo użycie mojego łuku, byleby wina spadła na mnie.

- Mówiłem ci, że wreszcie uda mi się znaleźć tę osobę! Dlatego też przychodzę wcześniej.

- Nie musisz się trudzić, Wal – burknęłam. – Wystarczy, że spojrzysz w lustro i znajdziesz winowajcę.

- Och, Joy, wydaje mi się, że wtedy zobaczę jedynie swoje zaskakująco wspaniałe odbicie.

- I tyle wystarczy.

Walenty zaczął głośno rechotać, wchodząc ze mną do środka. Tam zobaczyliśmy jeszcze więcej różu i czerwieni znajdujących się na ścianach, boksach i biurkach. Wszędzie wraz z serduszkami. Wisiały tu prócz nich sugestywne plakaty przedstawiające pary w różnym wydaniu. Przez to nigdy nie udałoby się pomylić tego działu z niczym innym.

Tęczowy SokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz