Dni powoli zaczęły się powtarzać, co niejako było na moją korzyść. Skupiłam się na powrocie do mojego dawnego życia, pracując u ojca, jako kelnerka. Prócz tego udawałam się wraz z Dyzmą na randki w ciemno. W końcu wiadomo, lepiej było iść z kimś, kto może nas z tego wyciągnąć. Po prawdzie nikt nam się nie spodobał, ale przynajmniej Cassie, Derek i Bruno mieli ubaw. Mama, rzecz jasna, wcale taka zadowolona nie była. Uznała nawet, że jedyna nadzieja była w Avie na otrzymanie wnuków. No i przynajmniej ona miała narzeczonego, z którym powili zaczynała rozmawiać o ślubie.
Także tak. Oczywiście widziała też pewnego rodzaju zysk w swoich dwóch młodszych synach. Derek i Bruno byli przystojni – już teraz! – przez co dziewczyny za nimi powoli latały. Przy tym nie zauważała, że ta uwaga krępowała Dereka, który nie był do tego przyzwyczajony. Nawet umykało jej to, że obaj powoli chowali się za mną i czekali aż odstraszę tłum. A przyznać należy, że robili to akurat wtedy, gdy trenowałam strzelanie z łuku.
- Poszły sobie – parsknęłam ponownie celując w tarczę. – Możecie przestać żałośnie chować się za kołczanem i ławką.
Puściłam strzałę, która trafiła w sam środek tarczy. Opuściłam łuk z westchnieniem. Minęły dwa miesiące, a ja dalej mogłam wystrzelić jedynie pięć strzał. Nie wiedzieć czemu ilekroć próbowałam więcej... przypominał mi się Gaspar.
Łuk upadł na ziemię na co ledwo zwróciłam uwagę idąc w stronę tarczy. Tak naprawdę ta sytuacja sprawiała, że zrozumiałam coś więcej. Chciałam pomagać parom odnaleźć swoją drugą połowę. Co prawda używając innych metod, ale to właśnie było coś, co pragnęłam robić. Ich radosne miny i to jak pomagali, czy wspierali siebie nawzajem było czymś niezwykłym.
Możliwe, że rola kupidyna była mi pisana, choć nie wiedziałam jeszcze jak miałabym się tym zająć. Nie miałam sposobu ani pomysłu w jaki sposób to zorganizować.
Wyciągnęłam strzałę z tarczy, przez chwilę się nią bawiąc. Nie miałam pojęcia, jak Walenty sam jeden rozpoczął tą misję pomagając parom. Był sam jeden i na tyle możliwych kombinacji, wybierał, wspomagał i popychał tych upartych ludzi ku sobie. Tak, żeby potem sami zaczęli decydować o swoim związku. A przy tym wychodziło to tak naturalnie i spokojnie.
- Idziesz? – Derek stanął przy mnie, odbierając mi strzałę z dłoni, jakby obawiał się, że się nią zranię. – Niedługo powinna być kolacja. W dodatku mama wołała.
- To już tak późno? – spytałam rozglądając się.
Słońce powoli zachodziło na horyzoncie, co znaczyło, że rzeczywiście był to czas na jedzenie. Ale nie byłam głodna. Najchętniej zamknęłabym się w pokoju, licząc że w ten sposób uda mi się zapomnieć o wszystkim. Wcześniej sądziłam, że wystarczy miesiąc na wybicie sobie z głowy tego wstrętnego Gaspara, ale mijał kolejny miesiąc i dalej nic.
Z drugiej jednak strony, babcia dalej nie zapomniała o miłości swojego życia. Kimkolwiek był dziadek, dalej go wspominała. Mimo to wolałam nie być taka jak ona. Potrzebowałam ruszyć się z miejsca.
- Chodźmy, inaczej Bruno zje nawet nasze porcje – rzuciłam, ruszając z miejsca.
- Hej, Joy... - Derek zawahał się biegnąc za mną. – Czy ty dalej... o nim myślisz?
Zatrzymałam się gwałtownie, błyskawicznie zerkając na nastolatka, który patrzył na mnie, jak gdyby się martwił. Moje serce przyśpieszyło, kiedy zdałam sobie w pełni sprawę, że tak naprawdę, swoim zachowaniem, przytaknęłam jego słowom. W dodatku Derek wiedział!
Mama ani tata, czy reszta rodzeństwa nie zdawała sobie sprawy, że mam złamane serce. Jedynie babcia i Cassie. Właśnie dlatego często do nich chodziłam prosząc o porady lub też zwykłą rozmowę. Czasami zdarzało mi się albo też Cassie chodzić do naszej pracy tylko po to, żeby się wesprzeć.
CZYTASZ
Tęczowy Sok
FantasíaCo się dzieje, kiedy ludzie są kontrolowani? Poniekąd odnajdują miłość i ich życie kieruje się w dobrą stronę. Jednak w miłości chodzi o coś więcej. Pokaże to pijany święty Walenty, używając w swoich praktykach tajemniczego Tęczowego Soku, a jego wi...