16, Wieczór 1

176 25 8
                                    




W dzisiejszym dniu Nicholasowi nie dane było zbyt długo przebywać u boku swojego przyjaciela. Poniedziałek był akurat tym dniem, kiedy prawie wszystkie lekcje mieli osobno, a krótkie przerwy nie pozwalały im wystarczająco nacieszyć się swoim towarzystwem. Teraz, kiedy czas upragnionego przez szatyna spotkania wreszcie nadszedł, chłopak nie był już tak szczęśliwy jak wtedy, kiedy myślał o tym w szkole. Zamiast tego czuł się zestresowany, może nie jakoś bardzo, ale nieprzyjemne uczucie w brzuchu za żadne skarby nie chciało zostawić go w spokoju. Siedząc na drewnianej ławce szatyn nerwowo zaplatał ze sobą palce, rozdzielając je i łącząc za każdym razem w inny sposób. Co znacznie pogorszyło mu humor, to fakt, że pogoda po południu trochę się zmieniła i nie dość, że było zimno, to jeszcze gęste chmury uczyniły nocne niebo niesamowicie nudnym, przykrywając każdą możliwą gwiazdę. To, co szatyn powiedział Luke'owi w szkole okazało się więc zupełnie niepotrzebnym kłamstwem. 

-Sap! - z ciemności niedaleko wyszła znajoma, wysoka sylwetka jego przyjaciela, który po chwili pojawił się niedaleko ławki oświetlony żółtym światłem z lampy stojącej obok. Blondyn nosił luźne, jasne dżinsy, białą bluzę i luźną, czarną, skórzaną kurtkę. Zdaniem Nicka wyglądał niesamowicie, zresztą jak zawsze. Pierwszy raz jednak widział go mającego na sobie taką kurtkę i definitywnie nie narzekał. Leżała na nim tak dobrze, jakby została stworzona specjalnie dla niego, ale pomimo tego nie była najlepszą częścią stylizacji blondyna. Najmniejszą, ale jednocześnie najpiękniejszą częścią stroju chłopaka nadal były dodatki w postaci tych samych czarnych kolczyków, które Sapnap zauważył kiedy pierwszy raz się spotkali. 

-Sapnap, żyjesz?! - z zamyślenia wyrwało go lekkie uderzenie w tył głowy i rozbawiony, lekko podniesiony głos jego towarzysza. Chłopak nagle znalazł się zaraz obok szatyna, który nadal wpatrywał się ślepo w punkt, gdzie stał chwilę temu. 

-Nie, wypierdalaj. - odparł sarkastycznie Nicholas, szeroko się uśmiechając. Całe zdenerwowanie już z niego wyparowało, zostawiając za sobą słodką możliwość cieszenia się chwilami spędzonymi w towarzystwie przyjaciela. 

-Gwiazdy jednak nie są dzisiaj widoczne. – dodał z lekkim poczuciem winy i spojrzał w ciemne, pokryte chmurami niebo. Odpowiedzi nie dostał od razu, więc wziął głęboki wdech i zamknął oczy, opierając głowę o drewnianą część ławki.

-A czy to ważne? -roześmiał się blondyn chwytając szatyna za rękę i ciągnąc go mocno w stronę trawy niedaleko. Zaledwie chwilę później znaleźli się na niej ułożeni wygodnie, leżąc obok siebie. 

-Gdzie ty to trzymałeś? - Luke nagle wyciągnął zza pleców dosyć sporą butelkę jakiegoś alkoholu, najprawdopodobniej ginu i dumnie się uśmiechnął, pokazując ją rozbawionemu szatynowi. 

-Wolisz nie wiedzieć, Sap. - po tych słowach wypowiedzianych tak powoli i ostrożnie w ramach żartu, Nick nie mógł się powstrzymać i wybuchł głośnym śmiechem, biorąc butelkę do ręki. Przed otwarciem szybko przestudiował dokładnie wygląd etykiety alkoholu. To nie był zwykły gin, to była ta limonkowa odsłona, która według niego była ciekawsza i o wiele bardziej orzeźwiająca niż jej klasyczny odpowiednik. Butelka była przeźroczysta, a sam napój lekko zielony. Jaskrawa, żółta etykieta naklejona równo na środku zapewne przyciągała wzrok klientów, kiedy stała na sklepowych półkach. Zresztą, alkohol to alkohol, jeżeli pijesz tylko żeby się upić to smak i cena trunku nie jest zbytnio istotna, więc równie dobrze blondyn mógłby przynieść najtańszą wódkę, a zabawa i tak byłaby przednia. Będąc już w pozycji siedzącej, szatyn wziął łyka napoju i zamknął oczy, rozkoszując się wyjątkowo dobrym smakiem i przyjemnym ciepłem rozchodzącym się powoli po jego całym ciele.  

Po dosyć krótkim czasie chłopak w przeciwieństwie do swojego niebieskookiego przyjaciela odczuwał już pierwsze efekty spożytego alkoholu. Z każdym łykiem coraz częściej do głowy wpadały mu głupie pomysły i tematy, którymi bezmyślnie dzielił się z blondynem. A kiedy oboje byli już pijani, nie zabrakło żywych dyskusji o połączeniu konia i osła, omawiania wszystkich wad i zalet używania gazu bojowego w atakach terrorystycznych czy debaty o najgorszych istniejących serialach. 

-Nadal uważam, że Skins to jedno z gorszych rzeczy, które oglądałem. - Podsumował Sapnap patrząc z przymrużonymi oczami na swojego towarzysza, który słysząc te słowa, teatralnie przyłożył rękę do klatki piersiowej, pokazując jak bardzo zabolała go ta wypowiedź. Opadł szybko na plecy, żeby potem wstać i gwałtownie zmienić mimikę twarzy z tej ,,obrażonej" na śmiertelnie poważną.

-A co z Michelle? Mówiłeś, że jest zajebista. - zapytał sarkastycznie patrząc drugiemu głęboko w oczy. Po chwili śmiertelnej ciszy wybuchł głośnym śmiechem dobrze wiedząc, że jakiś czas temu szatyn sklasyfikował ją jako najgorszą postać w tym całym, okropnym i nie wartym oglądania serialu. 

-Michelle to szmata. - odpowiedział krótko i stanowczo, biorąc kolejnego łyka alkoholu. Napój już nie przynosił przyjemnego uczucia gorąca w organizmie, chłopak nawet nie odczuwał już tego lekkiego pieczenia w gardle jak wtedy, kiedy był zupełnie trzeźwy. Teraz zostało wyłącznie picie, żeby posmakować trunku po raz kolejny i zająć czymś ręce, kiedy nie chciało mu się ich trzymać w jednej pozycji. 

-Tak jak twoja matka. Koniec tematu, ,,Skins" jest super. - skończył blondyn, zmieniając pozycję z siedzącej na leżącą i patrząc przed siebie, na nocne, zachmurzone niebo. 

-Moja matka nie żyje. - 

-Serio? - blondyn podniósł się szybko z ziemi i spojrzał z niedowierzaniem na drugiego chłopaka. Uśmiech nadal nie zszedł mu z twarzy, wypił za dużo żeby się przejmować. Zresztą szatyn też nie był jakoś wybitnie poważny, zamiast tego szeroko się uśmiechał i kręcił powoli szklaną butelką.   

-Tak, ale w ogóle to mnie to nie obchodzi. Nie jest mi żal, jebać ją. -dodał, po czym rzucił delikatnie napojem w blondyna. Mówił prawdę, śmierć jego matki nie była czymś, przez co mógłby zacząć płakać. Już dawno przestał się tym przejmować, przestał myśleć jakie mogłoby być jego życie, gdyby kobieta jednak przeżyła.

-Niech ci będzie, jebać ją. - uznał chłopak biorąc kolejnego łyka alkoholu.

-Chcesz buziaka na pocieszenie? - dodał i wybuchł głośnym śmiechem, zbliżając swoje usta do policzka szatyna, który popatrzył się na niego i uniknął całusa odwracając głowę w drugą stronę. Słysząc głośne odgłosy udawanych pocałunków, unikał każdego z nich ruszając szybko głową, jednocześnie śmiejąc się i lekko odpychając blondyna. A kiedy chłopak przestał, z rozmowy o martwej kobiecie pozostały tylko słabe żarty i wesołe rozmowy.

Ogólnie to pojebało mi się jak zginęła matka, ale wszystko jest już naprawione.

A cigarette?//cur1os1ty

vote?

A cigarette? /punznapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz