Rozdział 26

271 23 0
                                    

- Nadrium? To jest ten nowy narkotyk? - spytał Abramo, zerkając na Finna kątem oka. - Co za debilna nazwa.

Nadnaturalny nie skomentował tego ani słowem. Wszystko, co wiedział, zapisał mu już na kartce, doskonale wiedząc, że przywódca nie potrafi języka migowego.

Tak naprawdę gdyby nie Cienie, które wszystko mu podpowiedziały, mógłby się tylko domyślać. Dziwił się, co robiły tak daleko od Puszczy, ale skoro uzupełniały jego niedoskonałość, cieszył się z ich obecności.

Nowy narkotyk był więc środkiem, który najprawdopodobniej działał tylko na Nadnaturalnych. Finn zastanawiał się, czy ktoś znowu eksperymentował przy krwi pani Enmy oraz cioci Claire, czy tylko mu się tak zdawało. Pamiętał opowieści ojca o dziwnych broniach wykorzystywanych przez ludzi w czasie wojny. To, że Marco był niegdyś Mundurowym tylko potwierdzało jego obawy co do receptury narkotyku.

- Może papierosa? - mruknął Abramo, wystawiając w jego stronę niemal pustą paczkę.

Finn spojrzał na niego z powątpiewaniem, a mężczyzna z głośnym prychnięciem odrzucił fajki na stolik.

- No tak, ty nie palisz - westchnął, spoglądając za okno w swoim gabinecie. - Angelina ma się dobrze?

- Trzyma się - odparł, przez moment zastanawiając się, czy dobrze odczytał jego słowa. Przez tlące się w ustach cygaro, miał trudności z rozumieniem poszczególnych sylab. Właśnie dlatego nie lubił załatwiać spraw z Abramo sam.

- Jak to się stało, że znowu was napadli? Poza tym, to byli tylko ludzie. Mogłeś od razu ich zabić - zauważył dowódca, dmuchając mu dymem prosto w twarz.

Finn nie chciał tłumaczyć, że wolał tego nie robić. Wbrew pozorom nie lubił pozbawiać ludzi życia. W Zapomnianym Mieście pozbywał się tych niewygodnych, dostając za to często niemałe pieniądze, ale nie było to dla niego przyjemnością. Jednak jeśli chodziło o Florence, nawet się nie wahał.

Być może gdyby rzeczywiście od razu ich zabił, Flore nie byłaby kontuzjowana. Miał nadzieję, że zdołają uciec napastnikom bez zbędnej przemocy, ale jak widać, mylił się. I pluł sobie za to w brodę.

Wzruszył ramionami, kiedy Abramo najwyraźniej domagał się od niego odpowiedzi.

- Szkoda... Przynajmniej miałbym towarzystwo do palenia.

Nadnaturalny nie musiał się domyślać, że mężczyzna o wiele bardziej wolał pogawędki z Florence, niż z nim. Nie dziwił mu się. Przez to, że nie słyszał i czasami nie rozumiał wszystkich ruchów ust, rozmowy były bardzo utrudnione. Poza tym, gdy już coś mówił, podobno robił to niezbyt umiejętnie.

Flore mówiła mu kiedyś, że słucha się go, jak sepleniącego dziecka. Bardzo ugodziło to jego dumę, ale choćby starał się ze wszystkich sił, nie potrafił doprowadzić swojej mowy do perfekcji. Gdyby cokolwiek słyszał, byłoby mu o wiele łatwiej.

Zerknął na drzwi do gabinetu, wyczuwając za nimi czyjąś obecność. Już po chwili jeden z pomocników Abramo przyniósł im do stolika po filiżance kawy.

- Przynajmniej orientujesz się w sytuacji - stwierdził mężczyzna, dopalając swoje cygaro do końca. - Wbrew pozorom Angie ma dzięki tobie dobrą obronę.

Chciał mu zaprzeczyć, ale kontynuował.

- Jesteś A-5, mimo swojej głuchoty. To na swój sposób imponujące - mruknął, bawiąc się uszkiem filiżanki. - To prawda, że jesteś słabszy od niektórych Nadnaturalnych Marco, ale i tak jesteś silny. Niech zgadnę... To właśnie to kocha w tobie nasza mała Angie?

Serce zacisnęło mu się na samą myśl, że Florence mogłaby darzyć go jakimś uczuciem. Wiedział jednak, że byli tylko przyjaciółmi, a to, że parę razy wylądowali w łóżku, o niczym nie świadczyło. Pamiętał, że za pierwszym razem prawie ją oznaczył, ale na szczęście na drugi dzień już tego nie pamiętała.

Nacja IV: Cień ŚwituOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz