Rozdział 38

267 17 0
                                    

Finn napiął wszystkie możliwe mięśnie, widząc w oddali całkiem spore jak na te rejony zamieszanie. Dotarli do Zapomnianego Miasta całkiem niedawno, cudem przedostali się do środka niezauważeni, a już przy samej bramie musieli przedostać się przez plątaninę pięści i białej broni.

Nigdy nie widział w tym miejscu tak wielu skłonnych do walki ludzi. Choć nie tylko ludzi, Nadnaturalni stanowili około połowę gapiów, którzy jak na razie nie uczestniczyli w bijatyce. Każdy zdawał sobie sprawę, że gdyby postanowili jednak zaatakować i trochę się zabawić, z żadnego człowieka nie zostałaby nawet głowa.

- Co tu się stało? - szepnęła Florence, gorączkowo szukając pistoletu w torbie od Douga.

Nie wiedziała, co sobie myślała, pakując go w tak okropne miejsce, ale nie miała przy sobie żadnej kabury. Zresztą nie miała przy sobie niczego, co przydałoby się jej w tak absurdalnej sytuacji.

Siedzieli z Finnem przy rogu jednego z budynków, spoglądając na walczących tylko co chwilę. Oboje byli pewni, że ktoś już ich wyhaczył, ale jak dotąd nikt nic z tym faktem nie zrobił. Mieli nadzieję, że członkowie szajki Marco nie będą planować od razu ich skrzywdzić.

- "Nacja nie ingeruje. Tu nie chodzi o Nadrium" - zamigał Nadnaturalny, kątem oka zerkając na grupkę swoich pobratyńców stojących w najbardziej oddalonym punkcie walki.

- To niby o co? Nagle wszyscy mieszkańcy zaczęli się nienawidzić? - burknęła, cicho przeładowując broń. Pomimo ogólnie panującego hałasu, dźwięk ten wydał jej się cholernie głośny.

Próbowali podsłuchać jakichś krzyków, rozmów, czy czegokolwiek przydatnego, ale wszystko ginęło w szumie głosów i sapnięć. Oprócz tego, że coś się działo, nie wiedzieli nic więcej. Mogli co prawda podejść bliżej, ale Finn nie zamierzał ryzykować. Nie dotyczyła ich ta walka, więc nie zamierzali marnować sił.

Czujnie rozejrzał się po całej okolicy, wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie. Florence podążyła za jego wzrokiem, odnajdując na dachu naprzeciwko innego Nadnaturalnego. Odruchowo chciała zakląć siarczyście i rzucić się do biegu, jednak posłusznie stanęła w miejscu, czując mocny uścisk na swoim ramieniu. Nie wiedziała, czy Finn znał tamtego mężczyznę, ale nie wydawał się zaniepokojony jego obecnością.

Drgnęła niespokojnie, gdy nieznajomy zeskoczył tuż przed nimi, bez ceregieli wciskając w jej rękę kartkę. Nie musząc się zbytnio wczytywać, poznała koślawe pismo Abramo.

***

Niezbyt grzecznie siorbnęła kawę, czując na sobie czujne spojrzenie przywódcy. Dzięki jego nowemu, nadnaturalnemu pomocnikowi, zdołali dostać się głębiej bez zbędnego chowania, a po kilku godzinach wędrówki dojść wreszcie do rezydencji Wielkiego Ojca Abramo.

Nie zdziwiła się, że przywitał ich dość chłodnym tonem, choć z pewnością czuł się spokojniejszy, widząc ich całych i zdrowych. Sytuacja w centrum była o wiele mniej ciekawa i Florence była tego boleśnie świadoma. Pierwsze konflikty pomiędzy ludźmi a Nacją znów się rozpoczęły.

- I co zamierzacie z tym zrobić? - spytał Abramo, dmuchając jej w twarz dymem ze swojego cygara. - Tak naprawdę nic nie osiągnęliście tym wyjazdem do Osady.

Florence wzruszyła ramionami, sama się nad tym wszystkim zastanawiając. Musieli w jakiś sposób zatrzymać walkę w miejscu, a najlepiej całkowicie wyeliminować zagrożenie. Najłatwiejszym rozwiązaniem było pozbycie się Marco, który podjudzał oba gatunki do kolejnych sprzeczek.

Nikogo nie dziwiło to, że każdy inaczej postrzegał pewne obowiązujące zasady. Kiedy jednak nikt o tym nie wspominał, raczej rzadko zdarzały się problemy pomiędzy ludźmi a Nadnaturalnymi. Teraz, kiedy wszystko wybuchło, a grupa Marco zaatakowała niewinnych, sprawa wymknęła się spod kontroli. A przynajmniej tak przedstawił to Abramo.

Nacja IV: Cień ŚwituOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz