Rozdział VII
Sky
- Nie powinnaś dziś otwierać – powiedziała Jas patrząc na mnie znad kubka swojej kawy.
Westchnęłam po raz dziesiąty chyba dzisiejszego ranka. Nigdy do tej pory nie miałam ochoty warknąć na Jas, ale chyba w końcu zbliżała się niebezpiecznie blisko do krawędzi mojej cierpliwości. Spędziłam z nią cały weekend, ale nie mogłam sobie pozwolić na kolejny dzień ukrycia. Paraliżował mnie strach, to prawda, ale moje konto nie było tak obficie zasilone jak w przypadku mojej siostry. A co za tym idzie, nie mogłam kolejne go dnia trzymać kawiarni zamkniętej. W dodatku jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało tam czułam się stosunkowo bezpiecznie w otoczeniu klientów. Zamiast po raz kolejny wchodzić z nią w dyskusję po prostu zgarnęłam z kanapy koszulkę Jas i zarzuciłam ją na siebie. Skrzywiłam się lekko, gdy materiał otulił moje piersi o wiele bardziej niż jakakolwiek moja koszulka. Byłyśmy podobnej budowy, choć Jas była odrobinę wyższa. To co jednak nas odróżniało to nasz styl. Ja preferowałam luźne, sportowe ubrania, a ona kobiece i podkreślające jej figurę.
- Nie masz innej koszulki?
- Sama przegrzebałaś moją szafę – powiedziała wzruszając ramionami. - Więc, nie, nie mam.
Odetchnęłam patrząc jak moje piersi unoszą się podkreślone jeszcze bardziej dekoltem w serek. Spojrzałam domyślnie na Jas, która zacisnęła wargi i ruszyła do pokoju. Wróciła po minucie rzucając mi luźny sweter.
- Możesz się w tym ugotować – obserwowała jak szybko zarzuciłam go na koszulkę od razu czując się pewniej, gdy moja klatka piersiowa była bardziej zakryta.
Spojrzałam na zegarek i zgarnęłam swoją torebkę. Jas podniosła się z krzesła i przelała swoją kawę do termicznego kubka. Mimo mojego postanowienia by otworzyć dziś kawiarnię cieszyłam się, że Jas uparła się żeby mnie zawieźć i odebrać z pracy. Jeszcze nie powiedziałam jej, że wracam dziś do domu i pewnie będziemy musiały stoczyć o to kolejną słowną przepychankę. W czwartek miał do niej znów przyjechać Chuck i nie planowałam być piątym kołem w tym wozie. Wsiadłyśmy do odpicowanego mercedesa i Jas z gracją wyjechała ze swojego podjazdu. Jak zawsze zatrzymała się w bocznej uliczce, skąd miałam bliżej do tylnego wejścia. Otworzyłam drzwi, ale nie wysiadłam widząc jak ona się podnosi.
- Wracaj do domu i prześpij się – powiedziałam patrząc na nią.
- Odprowadzę cię – rzuciła sięgając po swój kubek.
- Dam sobie radę – warknęłam i wysiadłam szybko.
Jas jednak potrafiła być uparta i wtedy była prawdziwym wrzodem na tyłku. Zakrywając się kubkiem i okularami słonecznymi ruszyła za mną.
- Wiesz, że nie możesz być przy mnie w każdej minucie, prawda? - Zapytałam, gdy weszła za mną do kawiarni. - To robi się śmieszne, Jas.
- Nie dla mnie – mruknęła i podniosła okulary do góry. - Zamiast się ze mną kłócić zrób mi kawę.
- Przecież masz kawę – wskazałam na jej kubek.
Potrząsnęła nim i wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem.
- Jesteś nieznośna kiedy się nie wysypiasz wiesz o tym?
- W takim razie zrób mi dużo kawy – powiedziała i jakby była u siebie weszła za ladę i skierowała się do lodówek.
W zasadzie była trochę jak u siebie. Na studiach pracowałam jak szalona w kawiarniach i sklepach by zarobić sensowne pieniądze. Mimo tego nigdy nie byłoby mnie stać na ten lokal, gdyby nie pomoc Jas i pożyczka w banku, którą wciąż spłacałam. Kiedy otwierałam wspierała mnie na każdym kroku i nigdy nie będę wstanie jej się odwdzięczyć za godziny spędzone w tym miejscu. Z powodu braku funduszy musiałam sama zająć się odnowieniem tego miejsca, które w momencie zakupy przypominało ruderę. Dwa miesiące dzień w dzień polerowałyśmy, tynkowałyśmy i malowałyśmy, aż można było uznać, że lokal spełnia wszelkie kryteria sanitarne. Jas trzasnęła drzwiami lodówki i spojrzała na mnie z urazą. Nie mogłam powstrzymać chichotu widząc jej minę.
CZYTASZ
Grimm Reapers MC 2# Casanova | ZAKOŃCZONE
RomanceByła delikatna, niewinna i tak uroczo nieśmiała, że nie potrafiłbym przejść koło niej obojętnie nawet gdyby zależało od tego moje życie. Coś w niej wołało do podstawy mojego bycia. Ta część mnie chciała ją rozłożyć na czynniki pierwsze, poznać i zro...