Rozdział XI
Sky
Nie spałam całą noc. I po raz pierwszy od kilku dni nie było to spowodowane strachem. Przed oczami wciąż miałam Casa i to jak się czułam w jego ramionach, gdy tańczyliśmy w jego klubie. Po raz pierwszy od lat poczułam się bezpieczna i chyba po raz pierwszy w życiu mój brzuch skręcał się z oczekiwania, a cała skóra przyjemnie mrowiła. Na samo wspomnienie miałam przyśpieszony oddech i niecierpliwie przebierałam nogami pod kołdrą. Nie miałam bogatego doświadczenia seksualnego, a w zasadzie to co miałam za sobą było niemal bliskie zeru. Uprawianie go dla samego sportu nigdy nie było dla mnie, a gdy to w końcu zrobiłam było jedynie znośnie. To nie tak, że nie odczuwałam potrzeby, bo czasami, sporadycznie nachodziła mnie chęć na orgazm – którego, o ironio, w swoim życiu doświadczyłam jedynie sama ze sobą. Tym bardziej czułam się przytłoczona, zdezorientowana i cóż, odrobinę przerażona. Bo do tej pory żaden facet nie sprawił, że chciałam się do niego przytulić tak jak Cas. Wystarczyła jego silna sylwetka, to jak mnie otoczył, bez przytłaczania mnie swoją wielkością i bah. Dodajmy do tego błyszczące obietnicą oczy w kolorze whisky i po raz pierwszy w życiu pożądałam mężczyzny. Dlatego, gdy wysiadłam z auta, a on znów mnie dotknął i zdawało się, że chce mnie pocałować stchórzyłam. Jak ostatni boidupek umknęłam, gdzie pieprz rośnie. Jęknęłam sfrustrowana, mówiąc sobie, że nie mam zamiaru nic z tym zrobić. Przekręciłam się na bok i starałam się skupić na czymś innym, ale zasypiałam z obrazem Casa i jego mocnego spojrzenia.
W sobotę poderwałam się o wiele później niż zwykle i w pośpiechu szykowałam się do pracy. Dziś Mandy miała wolne, więc nie było szansy bym mogła się spóźnić z przygotowaniem i otwarciem kawiarni. Zwłaszcza, ze sobotnie poranki były tymi najmocniejszymi godzinami. Wyklinając sama siebie i omal nie zabijając się na schodach dotarłam na miejsce ledwie z dziesięciominutowym opóźnieniem. Na dzień dobry przywitał mnie zniecierpliwiony Tom, który dowoził pieczywo z piekarni na tej samej ulicy. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem i irytacją, ale zbyłam go i wpuściłam do środka pomagając mu wnieść kosze z pieczywem. Dwadzieścia minut później przyjechał pan McKennzi ze świeżymi wypiekami od żony i pozdrowieniami od niej. Gdy wybiła ósma czułam, że pot leje mi się po plecach i chcąc nie chcąc musiała zrzucić z siebie sweter. Z westchnięciem otworzyłam kawiarnię i wróciłam za ladę. Dopiero wtedy zerknęłam na telefon i zobaczyłam nieodebrane połączenie od Jas. Wiedziałam, że gdy nie odebrałam zakręcona w ferworze walki z porankiem, pewnie zaczęła odchodzić od zmysłów. Spojrzałam na drzwi, brak klientów i szybko wykręciłam jej numer.
- Chryste, Sky!
- Przepraszam, miałam rano urwanie głowy i musiałam nie słyszeć jak dzwoniłaś – zaczęłam spokojnie i oparła się o ladę. - Coś się stało?
- Nie odezwałaś się wieczorem i martwiłam się.
Poczułam wyrzuty sumienia, że podczas, gdy ja bawiłam się dobrze w towarzystwie Casa i jego rodziny, moja własna siostra zamartwiała się o mnie. Doskonale ją rozumiałam, ale nie miałam zamiaru jej wtajemniczać akurat w tą część swojego życia. Zwłaszcza, że Jas już wyraziła swoją opinię na temat mężczyzn z Grimm Reapers i to nie jednokrotnie. Odetchnęłam lekko i sięgnęłam po kawę by zmielić ziarna w tym czasie.
- Przepraszam, miałam ciężki dzień i po prostu wyleciało mi z głowy – mruknęłam. - Chcesz wpaść dzisiaj na lunch?
- Nie mogę, Chuck przyjechał na kilka dni – powiedziała, a w jej głosie było słychać lekkie wahanie. - Ale może wybralibyśmy się w trójkę na kolację, co ty na to?
CZYTASZ
Grimm Reapers MC 2# Casanova | ZAKOŃCZONE
RomansByła delikatna, niewinna i tak uroczo nieśmiała, że nie potrafiłbym przejść koło niej obojętnie nawet gdyby zależało od tego moje życie. Coś w niej wołało do podstawy mojego bycia. Ta część mnie chciała ją rozłożyć na czynniki pierwsze, poznać i zro...