𝙸'𝚖 𝚋𝚕𝚎𝚜𝚜𝚎𝚍 - 𝙷𝚘𝚗𝚗𝚎

427 32 40
                                    

Mam dość bezsenności.

Tego przekręcania się z boku na bok. Myśli, które kreują się w nocy, kiedy nie mogę zasnąć.

Faktu, że nie mogę grać, bo wszyscy inni w domu śpią. Nie mogę zamknąć się w pokoju, który kipi muzyką i grać, grać, grać.

Próbuje pisać przy pomarańczowym świetle lampki przy łóżku, ale nie przynosi to żadnych dobrych efektów.

— Durne to — mamroczę do siebie, wyrywam kartkę z zeszytu i zgniatam ją w kulkę. Rzucam na podłogę z myślą, że posprzątam to jutro. Schodzę na dół, starając się być tak cicho, jak tylko jestem w stanie, żeby na wszelki wypadek nie obudzić rodziców, Kaia lub co gorsza małej Nyi, bo nie wiem, czy będę w stanie wytrzymać tę zmęczoną kilkulatkę, a potem słuchać marudzenia Kaia, że ją obudziłem.

I byłem przekonany, że wszyscy śpią. I że drzwi balkonowe na tył domu są zamknięte. Jest trzecia w nocy, prawie wszyscy już śpią, dlatego dziwi mnie ruch, który słyszę na trampolinie.

Przysięgam jak się okaże, że to Nya skacze na trampolinie i trzeciej w nocy, to osobiście kupię jej największą czekoladę, jaką jest.

Zaświecam lampki za domem, żeby sprawdzić, kto taki kręci się po trampolinie i nie wiem dlaczego widok Kaia tak bardzo mnie dziwi. Leży z twarzą skierowaną w czarne niebo pozbawione gwiazd, w dłoni trzyma elektrycznego papierosa, którego przyciska właśnie do ust. Wypuszcza z ust sporą chmurę dymu i dopiero teraz spogląda w moją stronę.

— Już się bałem, że to moja siostra. Albo twoi rodzice — Wzdycha. — Cześć.

— Cześć — powtarzam.

Przez całe popołudnie i wieczór nie spotkałem go ani razu. Nasze ostatnie spotkanie miało miejsce na szkolnym boisku. Co prawda słyszałem jak wychodzi z pokoju i idzie do siostry albo jak rozmawia z moim ojcem. Albo jak robi coś w salonie, kiedy ja byłem w kuchni, to wymieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Nawet nią patrzyliśmy w swoją stronę.

— Mogę się przyłączyć? — pytam, jednoczenie już wskakując już na trampolinę. Szatyn poprawia się do wygodniejszej pozycji siedzącej, krzyżuje nogi, więc siadam w dokładnie takiej samej pozycji. Patrzę na elektrycznego papierosa, którego cały czas trzyma w dłoni. — Nie wyglądasz na takiego, który pali.

— Tylko nie mów Nyi — Sili się na delikatny uśmiech, a potem proponuję mi coś, czego nigdy nie tykam — chcesz?

Kręcę głową.

— Wiesz, mimo wszystko lubię swoje serce — wzdycham.

Zastanawiam się, czy powinienem mu powiedzieć, że tak naprawdę to serce wcale nie należy do mnie, lecz do osoby, której nie na świecie od ponad dziesięciu lat.

Nie rozumiem papierosów. Niezależnie w jakiej formie. O ile je da się w ogóle rozumieć, w końcu to tylko głupie papierosy. Używki nie są stworzone dla mnie. Już od dzieciaka, los chciał kierować mną tak, żebym unikał używek tego typu. I Sportu. I szybkiego, dzikiego seksu.

Nienawidzę losu.

— Czaje — odpowiada tylko, a potem chowa elektryka do kieszeni spodni. Dokładnie tych samych, które miał na sobie od dzisiejszego ranka.

— Słuchaj — zaczynam niepewnie, opierając dłonie na kolanach i wzdycham ciężko. — Przepraszam za moich przyjaciół. Głównie na Jay'a. Czasami nie potrafi się zamknąć i gada za dużo — Znowu wzdycham.

— Już mi powiedział, że podobno nieźle się go uczepiłeś — szatyn uśmiecha się rozbawiony. Nie wiem, czy zabawne są dla niego moje słowa, jego czy całą tą sytuacja.

𝓣𝓱𝓮 𝓢𝓽𝓪𝓻𝓻𝔂 𝓷𝓲𝓰𝓱𝓽|𝓓𝓾𝓮𝓽 | |𝓝𝓲𝓷𝓳𝓪𝓰𝓸|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz