Stoję przed zamknięty drzwiami do pokoju szatyna, w dłoniach trzymając dwa kubki z gorącą czekoladą. Staram się podsłuchać, co się dzieje za drzwiami, ale jedyne, co słyszę, to ciche brzdąkanie gitary.
Odwracam się na pięcie, w stronę swojego pokoju, dochodząc do wniosku, że to jednak głupie i lepiej będzie, jak sam wypije kubki. Nie mijają dwie sekundy, jak znowu stoję przed drzwiami do pokoju szatyna.
Dam radę.
To przecież nic takiego.
To nie jest nic wielkiego.
To tylko gorąca czekolada.
Ja tylko sprawdzam, jak Kai się trzyma po całym dniu.
Dam radę.
Pukanie do drzwi jest dla mnie małym problemem, drzwi otwieram łokciem.
Właściwie to pierwszy raz od przeprowadzki jestem w jego pokoju. Wcześniej tylko widziałem jego fragment, ale nigdy nie miałem potrzeby, czy okazji, żeby tu wejść. Teraz wygląda o wiele bardziej niż pokój nastolatka. Bałagan na biurku niepasujący do szafy i komody, na której poustawiane są równe rzeczy w nieładzie. Koło okna stojak na gitarę, chociaż w pokoju, gdzie są moja instrumenty spokojnie zmieściłaby się jego gitara. Uchylone drzwi do łazienki tylko dla jego pokoju. Nieposłane łóżko z ciemnoczerwoną kołdrą.
— Cześć — zaczynam spokojnie, dość niepewnie. Szatyn spogląda na mnie zaskoczony, bo pewnie nie spodziewał się, że tu wejdę. Bo przecież on też nie wchodzi do mnie do pokoju. Szczególnie nie o takiej godzinie. — ja... przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz. I zrobiłem coś do picia. Nie musisz tego pić, jeśli nie chcesz. — Wyciągam do niego rękę z kubkiem, na którym jest więcej bitej śmietany, po którą specjalnie pojechałem wcześniej do sklepu.
— Dzięki — Uśmiecha się niepewnie, delikatnie, przyjmując ode mnie kubek, który od razu zaciska w dwóch dłoniach, wcześniej odkładając czerwoną gitarę na podłogę. Nie mogę się nie uśmiechnąć, widząc ją, bo przecież to jest spora garstka moich wspomnień z czasów sprzed szpitala, choroby i wyjazdu Kaia, jak jego tata pokazywał nam najproste chwyty, a w tyle gdzieś grał Bob Marley, czy Nirvana.
— I — ciągnę dalej — Nic dzisiaj nie jadłeś, bo najpierw siedziałeś ze mną w szpitalu, a jak Jay, Cole i Harumi pojechali to zamknąłeś się w pokoju, więc... — wzdycham cicho — pomyślałem, że może chcesz coś zamówić? Ja stawiam. Cokolwiek chcesz.
Szatyn wydaje się z początku być zaskoczony moją propozycją. Ale po chwili uśmiecha się, rozbawiony, bardziej do samego siebie niż do mnie.
— Jest po dwunastej — zaczyna spokojnie. — wątpię, że gdzieś jeszcze damy radę zamówić jakieś burgery.
Spuszczam wzrok na swój kubek.
— Możemy po nie pojechać — mówię. — Chodź — odkładam gorąca czekoladę na szafke nocną, zaraz obok kubka szatyna, który wydaje się zaskoczony moimi słowami. — No, wstawaj. Hop-hop.
— Hop-hop? — powtarza rozbawiony, ale faktycznie wstaje, i automatycznie spogląda na to, w co jest ubrany. — powinienem się chyba przebrać.
Sam automatycznie skanuje go wzrokiem. Nie mam nic przeciwko zwykłym, szarym dresom i zbyt dużej, znoszonej koszulce.
— Może w elegancką koszulę? Albo marynarka? Tak, uważam, że marynarka jest odpowiednia na nocne jedzenie burgerów.
Zabiera tylko bluzę, którą zakłada na koszulkę, bo nie dość, że jest ciemno, to na zewnątrz jest już zimnej. Na szczęście nigdy nie będzie na tyle zimno, by ubierać się w kurtki, szaliki czy rękawiczki. Chyba bym nie wytrzymał, gdybym przez większość część roku musiał ubierać kilka warstw ubrań, by było mi ciepło.
CZYTASZ
𝓣𝓱𝓮 𝓢𝓽𝓪𝓻𝓻𝔂 𝓷𝓲𝓰𝓱𝓽|𝓓𝓾𝓮𝓽 | |𝓝𝓲𝓷𝓳𝓪𝓰𝓸|
FanficWERSJA DRUGA DUETU Lloyd nie ćwiczy na wfie, często boli go serce z niewiadomego powodu (tak naprawdę wie, ale nigdy o tym nie mówi, żeby nie wracać wspomnieniami do kilku miesięcy życia, które stracił), kilka lat temu musiał powtarzać klasę i już...