rozdział 5

76 3 0
                                    

Rano obudził się na dziwne uczucie bycia skrępowanym i jakby stojąc nago podczas burzy śnieżnej. Otworzył oczy by ujrzeć stojącą przed nim w pełnej chwale wkurzonej kobiety Lilię.
- Co ty sobie wyobrażasz!!!??? Kazałam ci odejść, a ty zostajesz i niszczysz mi reputację!!! Jak ktoś się o tym dowie będą skończona!!!
- Kazałaś mi znaleźć sobie miejsca do spania.
- Ale nie ze mną!!! - temperatura zaczęła się pogarszać z każdym krzykiem wróżki. - Twoi rodzice wychowali chama i prostaka!!!
- ...
- Milcz!!! Jeszcze nie skończyłam!!! -  zaczęła krążyć wokół niego niczym drapieżnik wokół swojej ofiary jakby zastanawiając się jak go uśmiercić. Zszokowany król wodził za nią wzrokiem.
- W tej chwili w ramach rekompensaty powinnam zażądać ślubu!!! Ale nie chcę mieć za męża takiego kogoś jak ty!!!
- Jesteś opleciony trującą mięsożerną rośliną. Módl się żeby cię nie zjadła. -  powiedziawszy to odwróciła się napięcie odchodząc.
- Simon!!! - wezwał swojego sługę Dylan.
- Panie! - w ukłonie pojawił się sługa.
- Uwolnij mnie. - rozkazał.
- Tak panie - Simon próbował pozbyć się lian, ale to była jedna z tych inteligentnych roślin, które nie chciały wypuścić swojej zdobyczy.
- Czy mogę zapytać jak się znalazłeś w tej sytuacji, Wasza wysokość?
- Ta martwa kwiatowa wróżka!!!  Niech będzie przyklęta!!!
-  Czy nie potrzebujesz jej żywej, panie?
- ... Niestety. Ale jest tylko się stąd wydostanę pożałuje tego.
- Oczywiście, mój panie.
Zeszło im cały dzień a i tak niewiele wskórali. Roślina tylko zaciskała swojej liany i zatruwała ciało Dylana, a także w pewnym momencie i Simona. O zachodzie słońca los się nad nimi zitował przynosząc im niepewny ratunek w postaci Lilii.
- Miałam nadzieję, że jesteś martwy. Ale widzę, że przyprowadziłeś kolegę.
- Uwolnij mnie, a umrzesz szybką śmiercią.
- Nie jesteś tutaj w odpowiedniej pozycji żeby mi grozić. Jeśli coś mi się stanie to te rośliny  z radością cię rozczłonkują.
- Czego żądasz pani? - Wtrącił się Simon nie zważając na mordercze spojrzenie, które rzucił mu Dylan.
- Przeprosin. Obietnicy, że nikt się o tym nie dowie. Obietnicy, że się odczepi. Zadośćuczynienia.
- Mogę zadośćuczynić. Oczywiście w rozsądnym wymiarze i to wszystko.
- Więc miłej nocy - powiedziała, odwracając się i odchodząc.
- Nie możesz mnie tu zostawić!!!
- Więc patrz. - zniknęła.
- Panie? Może należałoby  jakoś ułagodzić panienkę? Nawet ty możesz nie przeżyć w zdrowiu trucizny tej rośliny. A jak się zdecyduje nas pożereć?
- Wiem. Znowu stracę lata na odbudowanie ciała. Nie mogą sobie na to pozwolić. Trzeba by było ją jakoś przywołać.
- Sądzę, panie, że przyjdzie rano. Bardzo jej zależało na tych obietnicach.
- Więc poczekajmy do rana.
Obaj zamilkli i ułożyli się na tyle wygodnie na ile mogli w obecnych warunkach by przetrwać noc. Następnego dnia z powiewem ciepłego powietrza pojawiła się Lilia.
- Jak się spało? - zapytała.
- Jesteś okrutna. Naprawdę jesteś kwiatem? Bardziej byś pasowała do Królestwa Demonów.
- W tej chwili jesteś na mojej łasce. Nie powinieneś mnie denerwować i obrażać.
- Panie, panienko.
- Dobrze. Obiecuję ci, że nikt się nie dowie.
- Dalej.
- To jedyna obietnica, którą mogę ci złożyć. Chociaż nie. Mogę cię jeszcze obiecać, że zapewnię ci bezpieczeństwo i ochronę. Jedną osobą, która będzie mogła cię skrzywdzić lub zabić będę ja.
- Nie to chciałam usłyszeć, ale powiedzmy, że akceptuje. Jeszcze kwestia zadośćuczynienia.
- Co byś chciała? Oczywiście w miarę rozsądnie.
- Nie mogę liczyć na to, że odejdziesz i zapomnisz o moim istnieniu?
- To będzie możliwe pod warunkiem, że naprawisz księgę.
- Dobrze, porozmawiamy o tym jeszcze.
Jeden delikatny gest wystarczył by roślina wypuściła ich ze swoich objęć. Opadli bez gracji na ziemię u jej stóp. Nie zaszczyciła ich spojrzeniem, odwracając się od Cruelli i  szepnęła jej coś, głaszcząc jej liście. Roślina zaszumiała w odpowiedzi. Lilia po chwili zostawiła Cruellę i odeszła idąc ścieżką w stronę chatki. Obaj panowie błyskawicznie, na tyle na ile pozwalały ich osłabione ciała, ruszyli za nią. Po dotarciu na miejsce usłyszeli:
- Siadać. Zaraz podam wam antidotum. Mam dziś dobry humor to się zlituje. Ale rany musicie opatrzyć sobie sami. - Mówiąc te słowa postawiła przed nimi apteczkę, a sama zniknęła w kuchni. Spojrzeli po sobie po czym zaczęli łatać swoje rany.
- Co się takiego wydarzyło, że masz tak dobry humor? - zapytał Dylan.
- Dziś jest dzień zgłoszeń do egzaminów nieśmiertelności. Mam zamiar się zgłosić i w końcu go zdać. Poza tym dziś wraca do miasta bóg wojny.
- Lubisz go?
- To nie powinno cię interesować. - odparła stawiając na stole antidotum -  Pijcie. Idę do to miasta. Jak wrócę ma was nie być.
Nie dając im odpowiedzieć teleportowała się. Wypili antidotum i dokończyli opatrywanie ran.
- Czy masz księgę życia?
- Tak panie, mam ją przy sobie.
Mówiąc to wyciągnął ją z powietrza podając swojemu władcy. Księga starym zwyczajem zapisana była w zwoju. Zwój był tak długi, że po rozwinięciu od środka salonu skończył się w połowie wyspy. Panowie postanowili rozłożyć się z księgą w świeżo wybudowanej przez magię altanie.
- Zacznijmy czytać. Ten ród był jedynym z największą wiedzą we wszystkich trzech królestwach.
- Czego szukamy, mój panie?
- Czegokolwiek co by wskazywało dlaczego wróżka jest tak słaba a jednocześnie tak świetnie włada magią żywiołów.
- Oczywiście panie.
Pogrążyli się w czytaniu zwoju.

Lilia i DemonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz