rozdział 17

41 3 0
                                    

Następnego dnia poszli do najlepszej w mieście tawerny. Tu gdzie spotykali się wpływowi i ważni, a także przede wszystkim bogaci ludzie i śmietanka towarzyska. Plotki głosiły, że miała tu być też Lady Amelia. I rzeczywiście kilka chwil po nich weszła do środka. Ale nie weszła sama. Towarzyszyła jej Lilia. Obaj panowie spojrzeli na siebie zszokowani. To oni szukali jej przez kilka lat, a ona żyła sobie w spokoju w świecie ludzi i tuż obok Walerii.
– Wychodzi na to, że niepotrzebnie odkładaliśmy podróż tutaj. – stwierdził sucho Dylan.
Simon nie zdążył odpowiedzieć, gdyż przez pokój dało się usłyszeć czyjeś zawołanie:
– Lady Amelia i Lady Anna! Proszę, zapraszamy do naszego stolika. – siedząca nieco dalej pani zaprosiła obie kobiety do siebie.
One zaś przyjęły zaproszenie i zgodnie ruszyły do wołającej kobiety. Tylko Amelia skinęła głową Dylanowi, Anna zaś patrzyła w inną stronę. Obaj nadal nieco zszokowani odpowiedzieli Amelii i powiedli wzrokiem za Anną.
– Panie? – zapytał Simon.
– Trzeba zmienić plany. Lilia jest ważniejsza niż Waleria, ale to nie znaczy, że Waleria nic nie znaczy. Znajdź sposób by zbliżyć się do Lilii. Najlepiej poza miastem i oczami świadków.
– Tak, temperament panienki. Jest już legendarny.
Niedługo potem opuścili tawernę ruszając do domu.
– Chyba najlepszym sposobem będzie sprowadzić ją do Cat House pod pretekstem choroby pana.
– Tak, to będzie idealne. Jutro nie, pojutrze. W końcu muszę mieć czas by "zachorować ".
– Oczywiście panie. Czy jakieś plany na jutro?
– Zostaję w środku. Muszę przygotować odpowiednie pomieszczenie.
– Tak panie, zajmę się resztą.
Król przygotowywał wystarczająco dużą i mocno komnatę, a Simon rozpoczął przygotowania do "choroby"swojego pana, by służba wiedziała co ma powiedzieć.
Gdy nadszedł wyznaczony dzień Simon posłał sługę po Lady Annę z prośbą by jak najszybciej przybyła do Cat House. Przybyła konno i od razu została zaprowadzona na komnaty chorego. Gdy tylko przekroczyła próg drzwi się za nią zatrzasnęły, a ona sama znalazła się w objęciach Dylana. – Witaj Lilio. – wyszeptał jej do ucha. Przekręciła głowę by móc na niego spojrzeć.
– Dylan. – powiedziała nie zamierzając udawać głupiej. – Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
– Mówiłem ci: jesteś moja. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. – powiedział nie wypuszczając jej z ramion.
– Czyli to wyzwanie o chorobie było pułapką na mnie?
– Tak. Sądziłem, że w inny sposób nie będziesz chciała mnie widzieć a tym samym rozmawiać.
– A skąd pewność, że teraz chcę?
– Porozmawiajmy. – powiedział prowadząc ją do stojącej na uboczu pokoju kanapy.
Na stoliku obok ustawiono napoje i owoce. Przez jakiś czas oboje milczeli siedząc obok siebie: ona - gdyż nie chciała rozmawiać, on - bo nie wiedział od czego i jak zacząć. W końcu Lilia straciła cierpliwość.
– Długo będziemy tak siedzieć?
Są miejsca, w których mogłabym być – oznajmiła.
– Dlaczego uciekłaś? – zapytał w zamian.
– Nie muszę ci się tłumaczyć – odpowiedziała zimno.
– W takim razie po powrocie do pałacu wszystkich pozabijam. – powiedział spokojnie.
Spojrzała na niego zszokowana, po czym zapytała: – Co ci biedni ludzie zrobili?
– Z jakiegoś powodu uciekłaś. Jeśli nie byli posłuszni mojemu rozkazowi, a ty ich chronisz z jakiegoś powodu. No cóż, mogą pożegnać się z życiem – wyjaśnił spokojnie patrząc jej w oczy. – Jesteś okrutny – odpowiedziała - ale jeśli tak koniecznie musisz wiedzieć odeszłam, bo chciałabym. To niczyja wina i niczyja sprawa.
Podczas gdy mówiła podał jej kielich napełniony wywarem różanym. Doskonale pamiętał, że to był jej ulubiony. Przyjęła kielich, a po wzięciu łyku zapytała:
– Skąd to masz? Tu nie jest popularny. – Sprowadziłem go ze sobą. Mimo, że nie wiedziałem o twoim pobycie tutaj.  Chociaż gdybym wiedział byłbym tu już dawno. Więc jeszcze raz: Dlaczego odeszłaś?
- Dałam ci już odpowiedź – odpowiedziała zirytowana.
- Niewystarczającą. Jakoś ci nie wierzę, że mówisz prawdę.
– Dlaczego tak bardzo ci zależy?
– Bo jesteś moja i powinnaś być przy moim boku.
– Małżeństwem nie jesteśmy bym stała wiecznie u twojego boku. Na całe szczęście.
– Dobrze. Bierzemy ślub. Każę wszystko przygotować w jak najkrótszym czasie. – odparł podrywając się na równe nogi i ruszając w stronę drzwi.
– Oszalałeś?!?!?! – krzyknęła podrywając się z kanapy – Zatrzymaj się!!!
– Dlaczego? Przecież to świetny pomysł - odpowiedział, ale zatrzymał się na jej żądanie.
– Kto i kiedy powiedział, że chcę być twoją żoną?!?! Nie ma zamiaru wychodzić za mąż za ciebie!!! Teraz jestem bardzo szczęśliwa!
– Szczęśliwa? Wśród ludzi? Tu gdzie musisz ukrywać swoją prawdziwą naturę? – zadawał pytania wracając do niej na kanapę.
– Ty naprawdę jesteś szalony! Jak możesz nie rozumieć co się do ciebie mówi??? A poza tym dlaczego w ogóle rozmawiamy o ślubie?
– Spokojnie Lilio.
– Jestem spokojna – warknęła w jego stronę mierząc go zimnym spojrzeniem.
– Zacznijmy od początku. Powiedzmy, że już wiem dlaczego uciekłaś. Co robiłaś przez ten czas?
Nadal mierząc go spojrzeniem usiadła z powrotem na kanapie.
– Poszłam w ślady mojej nauczycielki – zwiedzałam świat ludzi, zanim osiadłam tutaj.
– I z tego co usłyszałem masz reputację świetnego medyka i akuszerki.
– Tak, w końcu moja wiedza się do czegoś przydała. Chociaż wielu rzeczy musiałam się nauczyć. To królestwo bardzo się różni od innych.
– Rozkwitłaś – powiedział z uśmiechem.
– Słucham?
– Rozkwitłaś. W pełni sił fizycznych i magicznych.
– Czy to wszystko? Mam miejsca, w których mogę być.
– Powinnaś być przy mnie.
– Znowu ta sama śpiewka. Odpowiedź brzm:i nie.
Wstała kierując się do drzwi by wyjść. Poderwał się i ruszył za nią łapiąc ją za rękę tuż przed samym drzwiami.
– Puść mnie.
– Nie. Jesteś moja i nie pozwolę ci odejść.
– Nie jestem własnością! - Odpowiedziała z furią w głosie.
– Nikt tego nie powiedział. Jesteś moja.
– Ty...! – rzut ognia prosto w jego twarz.
Ledwo zdążył się uchylić.
– I zaczynamy. – wyszeptał.
Doszło między nimi do wymiany magicznych ciosów, chociaż tylko z jednej strony były one wymierzone tak by zranić. Ostatecznie w pewnym momencie oberwał błyskawicą z taką siłą, że upadł na podłogę tracąc przytomność. Po chwili Lilia podeszła do niego i po sprawdzeniu czy żyje zostawiła go wychodząc. Kilka kroków od pokoju natknęła się na Simona.
– Panienko - przywitał się z ukłonem i uśmiechem.
– Lepiej zrobisz jak zajmiesz się swoim panem. I powiedz mu, że ma trzymać się z dala ode mnie.
– Panienko? - Zapytał zaniepokojony. Nie odpowiedziała odchodząc. Simon zaś pospieszył do pokoju, z którego wyszła. Znalazł swojego pana leżącego bez świadomości na podłodze. Błyskawicznie zaczął go cucić.
– Panie?
Na szczęście Dylan dosyć szybko odzyskał przytomność.
– Panie, co się stało?
– Lilia. Pomóż mi wstać.
Wstali z podłogi i ruszyli w stronę kanapy.
- Gdzie ona jest?
– Odeszła. Kazała przekazać, że mamy trzymać się z dala od niej.
– Dam jej kilka dni na ochłonięcie. Na więcej niech nie liczy.
– A co z Walerią, panie?
– Waleria musi umrzeć. Z mojej ręki. To wszystko.
– Raczej nie może umrzeć tak szybko, Panie.
– Więc będzie to wypadek, w którym będzie przypadkową ofiarą. I będzie to w takim momencie, że nikt nie będzie mnie podejrzewał. Najlepiej gdybym był widziany z Lilią W chwili śmierci Walerii.
– Oczywiście panie. Panienka jest bardzo szanowana w tutejszej społeczności.
– Resztę zaplanuję później. Teraz muszę odpocząć.
- Tak, Panie – odszedł zostawiając go samego.

Lilia i DemonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz