05

884 50 9
                                    

Musiał być silny. Nie mógł nikogo zawieść. Ani siebie, ani pacjentów, ani doktora Tomlinsona, który szedł dokładnie dwa kroki za nim.

Ale problem polegał na tym, że czuł się nieco zdenerwowany przez osaczającą go osobę lekarza, który wydawał się syczeć zamiast oddychać. A co jeżeli Tomlinson był jaszczuroludziem, który za dnia ukrywał się właśnie w takiej formie?

Harry nie chciał brzmieć jak szaleniec, ale czasami miał wrażenie, że w dzisiejszych czasach dosłownie wszystko było możliwe, nawet takie coś. Tym bardziej, że nikt nie mógł być taki spokojny niezależnie od sytuacji. Nie, nie i jeszcze raz nie.

W końcu weszli do odpowiedniej sali, gdzie na szpitalnym łóżku leżała kobieta. Miała może koło czterdziestu lat i aktualnie czytała jakieś pisemko, zanim nie zauważyła, jak nagle wielu ma gości.

— A co to się dzieje? Czy zaczynam widzieć podwójnie albo i potrójnie? Czy mój stan się pogarsza?

— O wiele gorzej — odpowiedział Louis, podchodząc i łapiąc w swoje dłonie kartę pacjenta, przeglądając ją pobieżnie. Jego głos brzmiał grobowo, jakby opowiadał o czymś zupełnie przerażającym. — Oni wszyscy się rozdwajają jak bakterie i nie można tego powstrzymać.

Szatyn spojrzał na Stylesa, a brunet wystąpił z ich małej grupki, odbierając kartkę z rąk doktora Tomlinsona. Harry jednak chciał jęknąć, przypominając sobie, że akurat przypadek pani Stevenson prowadził razem z ogromnym fanem szatyna. I ten sam młody lekarz panicznie bał się Louisa, który wymienił jeszcze słowa czy dwa z pacjentką. Co gorsza jednak i bez obecności Tomlinsona nie najlepiej się z nim pracowało. A brunet nie chciał nawet wiedzieć, jak będzie to wyglądać, kiedy mężczyzna stał dosłownie dwa kroki obok, gotowy interweniować w każdej, nawet najmniejszej sytuacji.

Styles pomyślał sobie przez jeden krótki moment, że może powinien od razu poprosić o zmianę kolegi. Ale kiedy zorientował się, że co najwyżej dostanie kolejne nienawistne spojrzenie, uznał, że musiał pracować z tym, co miał.

— Także, to pani Diana Stevenson, lat czterdzieści sześć. Jest pacjentką moją i doktora Monroe.

Chłopak stał przy Harrym, ale brunet już wiedział, że ten nie będzie odpowiednią pomocą i jak nic będzie musiał wszystko zrobić samemu. Westchnął w duchu, ciesząc się jednak, że ten postanowił jednak coś powiedzieć. Oczywiście Styles nieco lepiej znał się na stanie pacjentki, głównie dlatego, że to on zajmował się nią przez większą ilość czasu. Doktor Monroe był, cóż, łagodnie mówiąc, nieco roztrzepany i zdecydowanie zbyt nerwowy niż ktokolwiek by sobie tego życzył.

I teraz właśnie to wychodziło. Ponieważ ten zamiast powiedzieć cokolwiek sensownego, stał, niemalże słowo w słowo powtarzając to, co przez sekundą wyszło z ust Harry'ego. A brunet widział już, jak brew doktora Tomlinsona unosiła się delikatnie, jakby ten szykował się do ataku na biednego, młodego lekarza.

— W tym tempie już możemy zamawiać tort na czterdzieste siódme.

A choć zwykle Harry nienawidził takich komentarzy tak ten jeden raz ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Wiedział jednak, że musiał pozostać poważny, ponieważ ta ocena również była ważna dla niego, więc skoro doktor Monroe postanowił sprowadzić ich na dno, to on musiał zrobić wszystko, aby tylko to jak najbardziej opóźnić.

Widział jednak jak jego partner zarumienił się mocno, nie spodziewając się chyba, że nadejdzie dzień, że znajdzie się on jako cel reprymendy doktora Tomlinsona. Ale w końcu na każdego musiał chyba przyjść ten dzień, a dzisiaj wychodziło na to, że każdy z nich będzie miał na sobie kubeł zimnej, lodowatej wody.

✓ | Stitches On Our HeartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz