16

967 52 16
                                    

Życie toczyło się powoli dalej i dalej.

Może nie była to nadal rewelacja, bo nic się nie zmieniło jakoś bardzo: wciąż nie zarabiał kokosów no i nadal nie była ta łatwa praca, ale jakoś się udało. Niall w końcu przestał narzekać, że Harry zachowywał się jak zakochana nastolatka i kopnięty pies jednocześnie, kiedy tylko przewijał się temat Tomlinsona. A jak zawsze, ten był jednym z głównym tematów.

Horan śmiał się, że jeszcze chwila, a kiedy otworzy lodówkę, zobaczy tam w końcu tego jednego lekarza. Styles przewracał oczami, ale nic nie mówił. Nie wiedział, gdzie jego przyjaciel widział w nim zakochaną nastolatkę, skoro on uważał, że takiej nie przypominał. Nie jego wina, że Tomlinson, chcąc czy nie, pojawiał się tak często w jego życiu.

Na szczęście na razie na jego drodze nie napotkał się na nieprzyjemny albo ciężki przypadek. Znów wrócił do względnego spokoju. Szedł korytarzem, przeglądając wyniki swojego pacjenta, już wiedząc, co miał robić dalej, kiedy nagle zatrzymał się, wpadając na kogoś. Uniósł wzrok, już chcąc przepraszać jedną z tych złośliwych rezydentek, z którą czasami miał do czynienia. Na szczęście ostatnio ich kontakty uległy delikatnej poprawie, ale nie mógł ich nazwać jeszcze koleżeńskimi. Ta jednak chyba zaczęła uważać go za kogoś godnego uwagi.

— Bardzo cię prze...

— Zamknij się na chwilę — powiedziała ta, wskazując głową na coś, co działo się kawałek dalej.

I Harry zmarszczył brwi, aż w końcu dostrzegł Tomlinsona, który stał obok Monroe. Czuł, że to nie była miła sytuacja, ponieważ jego kolega wyglądał, jakby miał właśnie wyzionąć ducha.

— O co chodzi?

— Tomlinson go sprawdzał, facet chyba naprawdę tu śpi, że ma czas na takie rzeczy. A niby wiecznie taki zajęty. No i coś mu się nie spodobało. Monroe coś pomylił i to całkiem poważnie.

— Może lepiej stąd iść, zanim nas zauważy i też się nam oberwie? — zapytał Harry, nie chcąc narobić sobie kłopotów. Zgadywał, że skoro teraz szatyn nie będzie miał nastroju, to za kilka minut wcale nie będzie lepiej.

— No to idź, jak chcesz. Nie trzymam cię przecież tutaj na siłę. Ja jestem ciekawa, co mu powie. Na razie od pół minuty wpatruje się w niego ze złością, więc czekam, aż narobi w gacie.

Zanim jednak Styles zdążył odpowiedzieć, zauważył, jak szatyn otworzył usta. I poczuł żal wobec Monroe, że trafił na niezadowolonego Tomlinsona. W końcu Harry też miał z nim raz do czynienia, kiedy pokłócili się w gabinecie o tego jednego, nieszczęsnego pacjenta. Na szczęście nie było dookoła żadnych pacjentów, bo chyba tylko tego by w tej niefortunnej sytuacji brakowało.

I na pewno Monroe powinien również doceniać to, że szatyn raczej nie krzyczał i wyglądało na to, że w tej sytuacji również nie zamierzał.

Ale głos Tomlinsona bardzo szybko przerwał jego myśli.

— Mogłeś zabić swoją pacjentkę, gdyby nie moja interwencja. Czy ty rozumiesz powagę sytuacji?

Ten stał jednak, chyba nie potrafiąc się odezwać. Ale tym razem Harry nie zamierzał się wtrącać. Odwrócił się, nie chcąc jednak nawet tego słuchać. Wiedział, że to nie mogło skończyć się dobrze. I ostatnim czego pragnął, to być świadkiem tego wszystkiego.

Ruszył do swojej sali, ale szybko zrozumiał, gdzie tkwił haczyk całej sytuacji. Musiał bowiem przejść obok tej dwójki, a to wcale nie brzmiało w tym momencie jak dobry plan. Mógł iść jakoś naokoło, ale wiedział że nie miało to większego sensu.

✓ | Stitches On Our HeartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz