25

1K 60 51
                                    

Droga w jego głowie była długa, choć przecież było do pokonania dosłownie kilka, czy tam kilkanaście, metrów. Nie sądził, aby było to ani trochę więcej. Chodziło jednak o to, że każdy krok stawiał tak, jakby był jego ostatnim. I to właśnie tu robił się problem, bo każda myśl, oddech czy sekunda, wydawała mu się być jego ostatnią.

Co chwila zastanawiał się, czy może jednak nie powinien skręcić w pierwszy lepszy korytarz — a tych było przecież całkiem sporo. Mógłby wtedy uciec i nie wrócić nigdy więcej. Był to naprawdę kuszący pomysł. Nie oglądać się za siebie i po prostu zniknąć, udając, że wcale nie znał Tomlinsona.

Ale coś nie pozwoliło mu na to. I chociaż naprawdę myślał o tej cholernej ucieczce, to finalnie szedł za Louisem i szedł, czując, jak jego dłonie zaczęły się trząść. W końcu mógł teraz spodziewać się wszystkiego. Co gorsza, nie miał pojęcia, jaka wersja byłaby najbardziej prawdopodobna w tym wszystkim.

Louis nie odwrócił się ani razu, co jeszcze mocniej zdawało się niepokoić Harry'ego. Na pewno rozmowa będzie w stanie rozwiązać wiele jego problemów i wątpliwości, z którymi się mierzył. Nie sądził jednak, aby to sprawiło, że jego natrętne myśli ustaną. To byłoby zbyt wielkie marzenie.

Ale każda droga miała przecież swój koniec.

I ich mała podróż właśnie do tego nieszczęsnego końca zmierzała, a ucieczka przestała być już możliwa. Okej, może i miał jeszcze kilka chwil, aby odwrócić się i uciec, aczkolwiek Louis szybko odwrócił się w jego stronę, więc Styles w jakiś sposób został przyparty do muru. Może jeszcze gdyby Harry planował wyskoczyć przez okna, licząc na to, że nie połamie się zbyt mocno, to miałby jakiekolwiek wyjście.

Tomlinson przepuścił go, a Harry z szalenie bijącym sercem wszedł do środka. Kiedy znaleźli się w gabinecie, a drzwi zamknęły się za szatynem, jeszcze nigdy nie czuł, że jakiekolwiek pomieszczenie mogłoby być dla niego tak małe i klaustrofobiczne. A gabinet wcale nie był aż taki mały, jak właśnie mu się wydawało.

I chociaż stał do tej pory odwrócony plecami do Louisa, w końcu zwrócił głowę w jego stronę. Może i nie był to najlepszy pomysł, ale nie zamierzał poświęcać na to wszystko ani chwili więcej niż było to wymagane.

Założył ręce na piersi, wiedząc, że tym razem nie mógł pozwolić na to, aby jakakolwiek niepewność mogła przez niego przejść. Co by się nie zadziało, musiał postawić granicę temu wszystkiemu. I chociaż może jego serce zabiło nieco mocniej, a w żołądku zacisnął się supeł, kiedy wpatrywał się w drugiego lekarza, to zdusił to w sobie, skupiając się na swoim rozsądku.

W końcu to zdolność do całkiem logicznego myślenia pozwoliła mu przetrwać tyle lat na studiach. Teraz również musiała.

— Chciałeś porozmawiać?

Oczywiście, że nadal bał się tego, co się wydarzy, ale musiał być gotowy. Zarówno na ucieczkę, jak i na obronę. I chociaż brzmiał nieco oschle, nie przejmował się tym. Nie mógł pokazać tego, jak bardzo przez ostatnie dni męczyły go jego własne emocje.

— Chciałem, w końcu po to tutaj jesteśmy. To co wydarzyło się w sobotę... — zaczął Louis, podchodząc nieco bliżej, aby w końcu ominąć bruneta i oprzeć się o swoje biurko. — To nie powinno się wydarzyć...

Styles wciągnął nieco mocniej powietrze, czując, jak rósł w nim gniew. Zacisnął dłonie w pięści, wbijając przy okazji nieco paznokcie w skórę, nie chcąc, aby wybuchnął. A przynajmniej nie tak szybko. Czy naprawdę przemierzył tą całą drogę, aby usłyszeć jedynie coś takiego? Czy to był jakiś żart?

✓ | Stitches On Our HeartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz