Rozdział 5

497 19 0
                                    

Od ślubu minęły dwa tygodnie. Dziwnie tak mierzyć czas odliczając od dnia, w którym tak naprawdę najbardziej w życiu się najebałaś. Przyznaję, niewiele pamiętam z tamtego dnia, choć jeszcze mniej pamiętam z tego, który nastąpił po. Jedyne co w jakiś sposób kojarzyłam, to Matt, ale alkohol wypłukał mi z głowy każdy temat poruszany z nim podczas rozmowy.

Prawie każdy. Pamiętałam bardzo dobrze co powiedziałam mu kiedy narzekałam na Dave'a. Choć właśnie to najbardziej chciałam zapomnieć. I mimo że jego reakcji na to wszystko nie kojarzę, to nadal wstyd mi, że wygadałam się obcemu facetowi ze swoich problemów.

Moje przemyślenia przerwał widok mojego przystanku z okna. Wysiadłam z autobusu i skierowałam się w stronę mieszkania. Na szczęście, przynajmniej jest ono stosunkowo niedaleko, bo moje nogi po całym dniu nie wytrzymują. Czuję się, jakbym rozszerzała sport, a nie filologię. Zresztą, na połowie dzisiejszego wykładu i tak mnie nie było, więc na jedno wyszło. Już nigdy więcej nie dam się tak wykorzystać i pozwolić na to by ktoś mnie rozsyłał po całym tym gmachu, tylko po to, by po coś latać dla tych cholernych wykładowców. A i tak na sam koniec, jak wracałam, zanim podziękowali za to, że zrobiłam, co kazali, dostawałam opieprz za spóźnienie na wykład.

Tak, ci sami, którzy w momencie, w którym powiedziałam, że zaniosę dane papiery jakiemuś profesorowi, mówili, że pamiętają bardzo dobrze moje imię i nazwisko, i nie będzie żadnego problemu, że będę chodzić po szkole w trakcie zajęć.

Dobrze, że nikt wyżej postawiony mnie nie zatrzymał, bo na profesorków nie miałabym co liczyć.

Wchodząc do mieszkania, odruchowo rzuciłam torbę na sofę, na co od razu świnki morskie piskiem dały znać o tym, że po tych kilku godzinach domagają się jedzenia. Chichi, która zazwyczaj spokojnie leżała sobie na hamaku w klatce i odpoczywała, teraz zawzięcie łapkami opierając się o klatkę, wychyla się ku górze, a Fluffy natomiast wskoczyła na hamak z nadzieją, że w ten sposób zostanie szybciej zauważona.

– Już wam daje – wyrzuciłam z lekkim uśmiechem, widząc, jak te bacznie mnie obserwują. – Ogórka czy marchewkę? A może buraczka? – Te jedynie, zaczęły jeszcze głośniej piszczeć. – Czyli wszystkiego po trochu.

Ruszyłam do kuchni, która to w porównaniu do jej stanu sprzed zaledwie trzech dni temu, dziś lśniła czystością. W ciągu ostatnich dwóch tygodni, każdego dnia sprzątałam jedną, że tak to nazwę, grupę rzeczy, aż w końcu do posprzątania zostały leżące w szafie, rozsypane zdjęcia. Chociaż przyznaję, nie wiem, czy nawet teraz dam radę je posprzątać.

Mimo to warto spróbować.

Nakroiłam po kilka plasterków warzyw, a następnie wsadziłam je do miseczki w klatce, na co świnki natychmiast zareagowały, biorąc się za jedzenie.

– Tylko proszę mi marchewkę też zjeść. Wiem, że nie przepadacie, ale jest zdrowa. – I kogo ja próbuję oszukać... Ta marchewka znalazła się u nich nie bez powodu. Kilka dni temu dostałam od mamy woreczek marchwi, ale niezbyt za nią przepadam. Tak więc teraz męczę nią swoje świnki, które wolą głodować niż ją zjeść. Nieźle się dobrałyśmy.

I pomyśleć, że kupując je, usłyszałam, że one wcale nie są wybredne. Już drugi raz bym się nie nabrała.

Widząc, jak te zainteresowane jedzeniem nie zwracają już uwagi na resztę świata, ruszyłam w stronę ostatniej rzeczy, która została mi do posprzątania. Otworzyłam szafę, a następnie usiadłam przed nią po turecku, zerkając na dobre trzysta fotografii, połyskujące pod wpływem światła. Od małego mama mnie uczyła, by robić i drukować zdjęcia, a następnie wkładać do albumu i traktować jak największe skarby. Jakby nie patrzeć, są to pamiątki z momentów, które nigdy już się nie powtórzą, a dużo osób na nich to ludzie, którzy już nigdy nie wrócą. Zdjęcia, nawet te nie najlepszej jakości mają za sobą historię i wspomnienia, o której nie będziemy pamiętać. Do momentu, w którym spojrzymy na fotografie i przypomnimy sobie historię każdego z nich.

More Than Just A Little Bit - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz