Wiedziałam, że tak to się skończy – rzuciłam pod nosem, sięgając po kolejną paczkę chusteczek.
Nigdy nie należałam do tych zdrowych dzieci – co sezon, od małego łapało mnie jakieś choróbsko i zazwyczaj odpuszczało dopiero po dwóch tygodniach. Wielokrotnie kończyło się to opróżnieniem wszystkich zapasów w apteczce, no i opróżnieniem kont rodziców, którzy byli zmuszeni kupić kolejne leki.
I zawsze schemat choroby wyglądał tak samo – najpierw przez kilka dni śliczna pogoda, do tego stopnia, że chodziło się bez bluz, w krótkim rękawku, aż nagle w tej ślicznej pogodzie zaczynał padać ciepły deszcz, który w rzeczywistości był zdradliwy. Zazwyczaj już na drugi dzień lądowałam z katarem, a każdy kolejny dzień zwiastował nowe symptomy.
Jednak tym razem, mam wrażenie, że z każdą godziną jest po prostu coraz gorzej. A to wszystko tylko i wyłącznie dlatego, że obiecałam pomóc mamie poprzesadzać kwiaty, a w trakcie złapało nas urwanie chmury. I nie przesadzam, rozpadało się tak konkretnie, że w pewnym momencie woda na ulicy stała, a wszystkie studzienki aż powybijało.
Nie byłam więc zdziwiona faktem, że znowu zachoruję. Przeciwnie, byłam na niego gotowa – zaraz po powrocie z dworu zaczęłam robić wszystko, by przejść chorobę dość łagodnie.
Jak się jednak okazało, o ile w niedzielę jedynie gardło pobolewało i miałam stan podgorączkowy, tak dziś z każdą godziną zwiększa się gorączka i siła bólu mięśni.
Siedzę na tych wykładach i czuję wręcz, jak przysypiam. Załzawione oczy same się zamykają, bo otwarte zdają się cięższe do wytrzymania. Z wykładów jedyne co do mnie dociera to to, że ogólnie ktoś coś mówi, ale nic poza tym. Obawiam się, że gdyby profesor próbowałby coś powiedzieć do mnie, oprócz wyłapania imienia, nie zrozumiałabym nic więcej.
Utulona w szerokiej, ciepłej bluzie po prostu zasnęłam na wykładzie, licząc, że to choć trochę pomoże, lub ułatwi przeżyć dzisiejszy dzień. Jak się jednak okazało, wcale nie było lepiej.
Po pierwszym wykładzie w teorii powinien przyjść czas na drugi, jednak po przejściu z jednej sali na drugą, nie potrafiłam nawet chwycić dobrze oddechu. Głowa zdawała się być ociężała, a wszystkie odgłosy zdawały się być dziwnie tępe, oddalone. Z jednej strony było mi gorąco na twarzy i w klatce, z drugiej, telepało mną z zimna.
A najgorsze w tym wszystkim, że choć chciałam się odezwać do kogoś, by mi pomógł, nie potrafiłam złożyć ani jednego słowa.
Udało mi się na szczęście dojść do sali wykładowej i usiąść. Choć dziwię się, że udało mi się to, bo praktycznie nic oprócz ciemnych konturów nie widziałam.
Dopiero Evie, która chciała się dopytać o to, co przed chwilą wykładowca mówił, zorientowała się, że coś jest nie tak, gdy dosłownie dyszałam z powodu braku powietrza. Nie wiem nawet, co dokładnie się działo, czułam jedynie, jak co chwila ktoś podręcznikiem wachlował mnie, inny ktoś otwierał okna, a sam wykładowca zadawał mi pytania, na które, mimo że je rozumiałam, nie umiałam na nie odpowiedzieć.
Dopiero gdy chwycili mnie pod ramiona i przenieśli pod otwarte okno, zaczynałam pod wpływem wiosennego chłodu połączyć koniec z końcem.
Chwytałam łapczywie powietrze, jakby część mnie wierzyła, że mogę go zrobić zapasy, a jednocześnie za wszelką cenę, próbowałam uzupełnić niedobór, który powstał na wskutek ostatnich kilku chwil. Dopiero teraz w pełni, mimo ciągle otwartych oczu, udało mi się zauważyć postacie.
– Musisz się uspokoić – rzucił profesor, którego nazwisko pamiętałam jeszcze rano. Teraz z resztą sama nie wiem, jak się nazywam.
– Ale... Ale ja... Jestem... Nadzwyczaj spokojna – odparłam, próbując pogodzić oddychanie z rozmową. Nie byłam spokojna, ani trochę, ale jeszcze bardziej niż samego stanu mojego zdrowia, nadal bałam się, co pomyślą inni. Chciałam, by po prostu wszyscy zostawili mnie w spokoju.
CZYTASZ
More Than Just A Little Bit - ZAKOŃCZONE
JugendliteraturBar to nie tylko miejsce spotkań z przyjaciółmi, lecz również oaza dla osób mających miłosnego kaca. Czasem w życiu nie idzie wszystko tak jak byśmy chcieli. Zaczynając na przesłodzonej herbacie, kończąc na byciu odrzuconym przez ukochaną osobę. A...