Pierwszy dzień roku szkolnego.
Myślę nad tym, jak bardzo zła będę na siebie. O tym jak duże wyrzuty sumienia będą mnie dręczyć i jak źle będę się z tym czuła. Mój żołądek ucichł jakieś trzy godziny temu. W uszach mam słuchawki, staram się nie zwracać uwagi na moje otoczenie, ale coś ciągle mnie rozprasza. Przelatujący ptak, albo przechodnie idący obok mnie. Wyłaniający się zza pleców jak cienie. Biegnący przed siebie, aby podstawić ci nogę. Zostało mi jeszcze jakieś dziesięć minut drogi. Nie mogłam zrobić tego w szkole, bo ktoś by mnie zauważył. Ktoś zapytałby co robię. Nie dlatego, bo by się martwił. Bo uznałby mnie za dziwaczkę. Przechodzę przez przejście dla pieszych i czuję się nieswojo wiedząc, że kierowcy po obydwu stronach na mnie patrzą. Plecak odskakuje raz po raz, odbijając się od mojej krzywizny kręgosłupa. Poprawiam lewą słuchawkę, bo niemal wypada i idę dalej, jak najszybciej schodząc z jezdni. Przed sobą widzę dwójkę dziewczyn. Nie rozpoznaję ich, ale idą zbyt wolno, a ja czuję jakby mój organizm tracił zapał i werwę. Jakby tracił zainteresowanie i jakby się opierał. Idę za nimi, nie mając żadnej innej opcji, nie chcę wchodzić na jezdnię tylko po to, aby je ominąć. Wtedy jedna z nich obraca swoją głowę w lewo, spoglądając na drugą.
I wiem, kto to.
Czuje większy stres niż dotychczas. Dziewczyna przede mną krocząca, była kiedyś kimś z kim byłam blisko. Nasze drogi rozeszły się jednak. To sprawia, że niepokoję się. Staram się zwolnić, tylko po to, aby zachować kilka metrów dystansu. To nie daje wiele, bo nagle wydaje mi się, że idą one jeszcze wolniej niż wcześniej. Kiedy w końcu docieramy do miejsca z którego chodnik prowadzi do sklepu i widzę przy wejściu kosz na śmieci, skręcam w tamtą stronę.
Dwie przyjaciółki nadal kierują się na wprost, więc może daje mi to pewnego rodzaju czas, tylko jeśli na mnie nie spojrzą.
Tutaj też kręci się pełno ludzi. Nie ludzi, którzy będą zadawać pytania, ale ludzi dzięki którym też mogę poczuć się nieswojo. Ludzie którzy się nie odezwą, ale pomyślą.
Otwieram mój plecak, a zaraz za nim portfel pod pretekstem wyrzucenia paragonów. Wtedy łapię za woreczek z moim śniadaniem, a to sekundę później ląduje w koszu. Niestety muszę je trochę poprawić, bo kosz jest pełny, co sprawia tą czynność jeszcze bardziej obrzydliwą, ale nic nie mogę na to poradzić. Nie dotykam przynajmniej żadnego z odpadów. Rozglądam się dookoła zauważając, że nikogo nie ma na parkingu pod sklepem. Nikt mnie nie widział, nikt nie zobaczył.
Choć nawet jeśli nikt mnie nie dostrzegł, to ja dostrzegłam w sobie te rysę. Pęknięcie na szkle, które chciano skleić zwykłą taśmą. Poczucie winy będzie bolało niemal tak, jak mój głód, ale jestem w stanie to przezwyciężyć. Gdybym tylko nie miała takiego szacunku do pieniędzy i tego, co dają mi rodzice.
Pierwszy dzień, gdy wyrzuciłam jedzenie.
***
Lekcja religii, w której tak naprawdę uczestniczy cała moja klasa prócz mnie, jest przyjemną częścią tego dnia. Mam chwilę dla siebie. Trochę ciszy i spokoju, na korytarzach, na których zazwyczaj jest głośno. W mojej dłoni spoczywa książka, ale myślami odpływam zupełnie gdzie indziej. Czasami to po prostu taki dzień, chciałabym przeczytać w szkole dużo, aby mieć czas na naukę w domu, ale jakoś mi nie idzie.
Podskakuję delikatnie, kiedy drzwi do klasy, znajdujące się na lewej stronie korytarza otwierają się. Odwracam głowę w lewo, aby zobaczyć co się stało, ale jedyne co widzę, to chłopak wychodzący z pomieszczenia.
Kojarzę go, nie wiem dokładnie do której klasy chodzi, ale z pewnością do którejś równoległej z moją. Udając, że wcale nie dostałam ciepłego dreszczyku na trzask drzwi, wracam do czytania.
Musi zbliżać się koniec lekcji, bo słyszę zbliżające się w moją stronę śmiechy i głosy. Już wiem, że to trochę przeszkodzi mi w moim zajęciu, bo wsłucham się w to, co będą mówili uczniowie. Gdybym była między większą grupa ludzi, a głosy mieszałyby się, nie miałabym problemu z czytaniem bez słuchawek w uszach.
Właśnie sięgam po nie do lnianej torby i walczę z ich wyciągnięciem, bo moje długie paznokcie wcale nie pomagają, kiedy słyszę dziwny odgłos. Który coś mi przypomina, ale nie do końca, jest też czymś co pamiętam. Póki jeszcze nie ma na korytarzu osób, które wcześniej słyszałam, staram się wsłuchać w dźwięk dochodzący z toalety.
Muszę naprawdę się wysilić. Łazienka męska znajduje się kilka metrów od kanapy na której siedzę, a do tego drzwi są tylko minimalnie uchylone, ze względu na ich przypadkowe niedomknięcie. Wtedy zdaję sobie sprawę z tego co słyszę.
Wymioty.
Coś każe mi sobie zakodować, że się nie mylę. Nie mylę, chociaż bardzo chcę. Chłopak o dużych oczach i brązowych włosach, który wcześniej mnie mijał, nie biegł do łazienki w pośpiechu, bo właśnie zrobiło mu się niedobrze. Zwyczajnie do niej szedł, patrząc przed siebie i nie wyglądając na w żaden sposób chorego. A potem znów to słyszę. I kolejny raz. Więc jestem pewna.
Słyszę, że wymioty się kończą, siedzę na miękkim meblu jak sparaliżowana. Muszę przywrócić się do normalnego stanu, bo podejrzewam, że nie dość, że wyglądam jak idiotka, to jeszcze wariatka. Zamykam delikatnie rozwarte usta i poprawiam w dłoniach książkę. Udaję, że czytam, do momentu w którym kątem oka dostrzegam, jak i zauważam, że chłopak wychodzi z łazienki. Teraz patrząc do góry, mimo, że mając pochyloną głowę, dostrzegam jego ciemno niebieskie spodnie i czarną bluzę. Jeden pierścionek na jego palcu. Nie wygląda jak ktoś, kto właśnie wypruwał sobie wnętrzności. Może mówi to moja zazdrość, a może współczucie.
A w każdym następnym dniu i tygodniu, patrzę na niego, tak, jak nigdy nie chciałam, aby ktoś patrzył na mnie.
Z litością.
***
Telefon rozdzwania się, niosąc dźwięk po pokoju. Spoglądam na niego, leżącego na łóżku, na wyświetlaczu pojawia się imię mojej koleżanki. Robię krok w stronę łóżka i podnoszę biorąc go w dłoń. Odbieram, a po odebraniu go trochę tego żałuję.
Staram się wybrać odpowiednie ubrania na następny dzień szkoły, a w tle cały czas słyszę dramaty, jakie przeżywa moja znajoma. Dlaczego zwraca się z tym do mnie? Podejrzewam, że są dwie opcje. Pierwsza, pokłóciła się ze swoją przyjaciółką, a druga jest taka, iż znów zerwała ze swoim chłopakiem. Dziewczyna cały czas mówi, a przez moją głowę przetaczają się idiotyczne myśli. Dlaczego inni są w związkach? Dlaczego inni komuś się podobają? Co jest zemną nie tak? Gdzie popełniam błąd? Przecież się staram. Tak bardzo się staram. Ograniczyłam posiłek do jednego dziennie, potrafię odmówić dzielenia się lunchem i odmówić sobie objadania się. Tak, weekendy są trudne, bo spędzam je w domu z mamą. I tak, jem wtedy więcej niż powinnam, ale zaraz po powrocie do szkoły znów jestem zdyscyplinowana. Co jeszcze mogę zmienić?
Trajkotanie dziewczyny aż pali moje uszy, odpowiadam na to, co mówi, na to o co pyta. Z szafy wyciągam następne ubrania, kolejne spodnie, spódnicę, koszulkę, bluzę. Nic nie leży dobrze, wszystko zbyt opina mnie tu lub tu. Pokazuje moje płaskie pośladki, ale odstający brzuch. Nienawidzęnienawidzęnienzawidzę. Ściągam z siebie każdą warstwę jaką dotąd nałożyłam i telefonem w dłoni staje przed lustrem. Wciągam brzuch, patrzę na żebra, które w tym momencie odznaczają się pod moją skórą. Na obojczyki, które wystają z ciała i na kręgi, ukazujące się jako wypukłości na skórze. Nachylam się do przodu, moje piersi bardziej wypełniają biustonosz, a przerwa między nogami robi się znacznie większa. A w tle ciągle słyszę szum, słowa, które nie do końca do mnie docierają, mimo że ciągle na nie odpowiadam.
Nie potrafię tego unieść.
Czuje jak coś ściąga mnie w dół. Mimo wszystkich lat w których ważyłam więcej niż teraz, nadal nie wyglądam dobrze. Może nie chodzi nawet o wygląd, może to sprawa dotycząca mojego poczucia we własnym ciele. Może mam dość każdego grama tłuszczu oplatającego moje mięso. Dość osób wyglądających lepiej ode mnie, osób posiadających ulubione smaki i osób, które jedzą to, co chcą.
Mam dość siebie, za to, że nie jestem wystarczającym powodem do zmian i wystarczającą osobą do kochania. Kochania, które nie jest wyznaczone przez więzy krwi. Do kochania, które pojawia się nagle i uświadamia, że jesteś dobra.
Naciągam na siebie krótkie dresowe spodenki i różową koszulkę. Kładę się na łóżku i nadal słucham tego, co ma mi do powiedzenia osoba, która przecież zniknie z mojego życia za krótki czas. Która zapomni, że istniałam. Chcę płakać i nawet chyba to robię, trochę niezdarnie, bez łez, tylko z dziwnym grymasem na twarzy. Patrzę na siebie w lustrze, jakbym karała się za każdy swój czyn.
***
Czuję na sobie kilka par oczu, kilka lub kilkanaście. Nie rozglądam się jednak, skupiam swój wzrok na Arsenie. Wszyscy chyba skupiają wzrok na Arsenie i jego kolegach. We trójkę stoją dookoła mnie, jakbym była jakiegoś rodzaju doświadczeniem. Mogliby cofnąć się na chociaż kawałek. Arsen ma na sobie czarne dżinsy i białą koszulkę. Wygląda tak niemal codziennie. Cała jego szafa jest czarnobiała. W klasie niosą się ciche szepty, takie jakby nikt ich nie słyszał, mimo że nikt nie jest przecież głuchy. Wszyscy wiedzą, że ja i Arsen jesteśmy rodzeństwem, a i tak zachowują się, jakbyśmy byli jakimś kazirodczym związkiem. Sweet Home Alabama.
-Ile masz dzisiaj lekcji? - Pyta mój brat, a przede mną stawia cole w puszce i kanapkę, którą robił dziś rano gdy szłam do łazienki w jego mieszkaniu. Wtedy nie wiedziałam po co, bo przecież wszyscy korzystają ze szkolnej stołówki, ale teraz wiem.
Dla mnie.
-Osiem – odpowiadam zgodnie z prawdą, w jego oczach widzę złość pomieszaną ze smutkiem.
- Rory, proszę cię - przechyla lekko głowę, nienawidzę tego jaki ma na mnie wpływ.
- Stary, o co ci chodzi? Daj młodej spokój - mówi jeden z jego kolegów, a ja pierwszy raz jestem im wdzięczna za to, co mówią.
Ani ja, ani nawet sam Arsen nie pałamy do nich wielką sympatią. Owszem, mój brat rozmawia z nimi praktycznie codziennie, ale problemem mojego brata jest to, że nikt nie lubi go za to, jaki faktycznie jest. Ja natomiast zwyczajnie uważam, że jeśli nie mogę być dla kogoś najważniejsza, nie potrzebuje tej osoby. Oczywiście, że mam przy sobie ludzi, którzy są bardziej wyjątkowi niż inni, wiem jednak, że oni też za chwilę odejdą. Dwa lata i każde z nas pójdzie w swoją stronę.
-Ona dobrze wie, o co mi chodzi – w głowie kręci mi się od samego jego spojrzenia.
Sądzę, że Arsen wie, iż nawet jeśli rozkazałby mi zjeść śniadanie, a później mnie zostawił, nie zrobiłabym tego. Wyrzucę je do śmieci, a jeśli mi się poszczęści, ktoś w klasie zgłodnieje i oddam mu to, co przygotował dla mnie Arsen.
Mimo wszystko on wciąż próbuje. To jest rzecz, za którą podziwiam go najbardziej. A zarazem obwiniam siebie. Gdybym tylko była normalna, on oprócz pojebanej rodziny, nie musiałby zmagać się jeszcze z popieprzoną młodszą siostrą. Taką, która w wieku dziesięciu lat ustanawiała sobie miesięczne wyzwania, która ćwiczyła codziennie, mimo że była jeszcze dzieckiem. Z taką, która po przekroczeniu progu pomieszczeni robiła po dziesięć brzuszków. Nienawidzę się za to, co mu zrobiłam.
Przepraszam Arsenie.
***
200
200
212
117
80
148
228
228
373
Wpatruję się w liczby, które tak naprawdę są kaloriami. Wchodzę w aplikacje kalkulatora i sumuje wszystko razem.
1786
To i tak dużo więcej niż powinna pokazywać suma. Ale przed sobą mam opakowanie ciastek, które uwielbiam. Które kupiła moja mama i które leżały w mojej szafce ostatnie trzy dni. Nie dotknęłam ich przez trzy dni a, teraz wiem, że jeśli rozerwę folię, to zjem je wszystkie. I dołożę sobie kolejne 900 kalorii. Wpatruje się w nie intensywnie, rozpatruje za i przeciw. Przecież i tak wiemz że je zjem, prawda?
Plastik rozrywa się nieregularnie. Po pierwszym ciastku, myślę sobie, że trzy wystarczą, że będzie mi za słodko i że dam sobie spokój. Po trzech wydaje mi się, że pięć to będzie już mój limit, a po pięciu, zastanawiam się, kiedy zacznie mnie boleć ząb. Szczęka boli mnie, kiedy kończę ostatnie. Nie czuje winy. Nie czuje pełności, ani pragnienia, a jednak wiem, że zrobiłam źle.
Chowam puste opakowanie, bo jest mi za bardzo wstyd, aby zejść z nim do kosza na śmieci. Trafia do miliona innych opakowań w szufladzie, do każdego ostatniego razu, do każdego “kiedyś to wyrzucę”.
***
Jestem już spóźniona, a Arsen zatrzymał mnie jeszcze, aby dać mi śniadanie. Rura w mieszkaniu moim i Harper pękła i zalała cały dom. Harper wzięła wolne i pojechałam do rodziców, a ja nocuję u Arsena. Przed wejściem do wydawnictwa wyciągam dłoń z posiłkiem w stronę kosza i je upuszczam. Obok mnie nagle materializuje się jakaś postać. Mężczyzna, który przechodzi i patrzy na mnie i na to, co robią moje dłonie. Nie chcąc wzbudzać podejrzeń odwracam głowę i wchodzę do budynku wydawnictwa. Ciężkie buty czarnowłosego mężczyzny słychać jeszcze po tym, jak odchodzi. Ich podeszwy uderzają o chodnik, wydając charakterystyczny dźwięk.
O godzinie czternastej szef zbiera nas na spotkanie.
I wtedy znów go widzę, mężczyzna, z którym wcześniej spotkałam się przed wydawnictwem.
-Powitajcie na pokładzie naszego nowego pracownika. Anderson jest lektorem, który idealnie będzie nadawał się do klimatu naszych książek.
Wszyscy witają się chórem, a ja stojąc z tyłu przyglądam mu się dokładnie. Czarne włosy i zielone oczy cudownie ze sobą kontrastują, jego prosty ubiór krzyczy o dobrym guście, który w zasadzie nie musi być oczywisty. Te same ciężkie Martensy, które miał wcześniej na nogach nadal tam są i sprawiają, że wydaje się być kilka centymetrów wyższy niż pewnie w rzeczywistości jest. Jeśli brzmi tak, jak wygląda. Jestem pewna, że w robocie nie zawiedzie.
-Cześć wszystkim, Mavra jestem – tak, jak myślałam, brzmi cudownie.
CZYTASZ
Voice Room [18+]
Romance"Pragnienie, które nie ustaje." Soraya Wilson to kobieta, która po wielu latach walki w końcu staje na własnych nogach. Ma przy sobie starszego brata, przyjaciółkę, a także możliwe, że kogoś więcej niż przyjaciela. Soraya jest w końcu szczęśliwa, ni...