Rozdział dziesiąty

603 33 2
                                    

BOLESNE WSPOMNIENIA

Adelaide

Wybiłam się z zamyślenia, słysząc cichy dźwięk klaksonu gdzieś w okolicy. Początkowo miałam w planie powrót do mieszkania po wizycie u Louisa, aczkolwiek serce mi podpowiadało, że powinnam być gdzieś indziej.

Gdy nadarzyła się okazja, poprosiłam Ralpha, aby zjechał z głównej drogi, skręcając na zjazd, który wyglądał na opuszczony i niedostępny. Kierowca wyłączył silnik, wysiadając z auta i podając mi dłoń, a pierwszym co ujrzałam, był mały stawek otoczony mnóstwem niezapominajek. Błękitno-śnieżny kolor kwiatów pięknie komponował się z nadto błękitną wodą, a zbiornik rozbłyskiwał od latających, różnokolorowych ważek. Uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok i niepewnie ruszyłam dalej, mijając bramę cmentarną otaczającą cały obiekt. Doskonale wiedziałam, gdzie zmierzałam.

- Udać się z tobą, panienko?

- Dziękuję, ale to zrobię sama.

Mijałam rzędy pomników, niektóre po brzegi wypełniały się kwiatami, zaś poszczególne miały po jednym zniczu. Sama nie wiedziałam, jaki zostanę widok, kiedy tam dotrę. Czy ktoś dbał o to miejsce? Czułam, jak moje serce staje, widząc marmurowy pomnik i wyryte w nim słowa. Podeszłam bliżej, mijając drewnianą ławkę, a następnie odczytałam bezdźwięcznie następujące litery:

WILLOW FAUNTLEROY – DE BEAUFORT

09.03.1977 - 22.05.2018

- Cześć mamo, dawno mnie tu nie było... - wyszeptałam drżącym głosem. Przymknęłam powieki i zerknęłam w bok, patrząc na drugi pomnik wyglądający identycznie, tylko z innymi słowami.

HARMONY LIBERTY DE BEAUFORT

30.12.1996 - 04.02.2012

- Cześć, siostro...

Na każdym z nich było wiele kwiatów i zniczy, na co nieznacznie się uśmiechnęłam. Miło było wiedzieć, że ktoś o nie dbał.

- Brakuje mi ciebie, was obu... - kontynuowałam cicho. - Żałuje, że cię tu nie ma ze mną, mamo. A powinnaś tu być... - wyszeptałam słabo, czując nieprzyjemny ścisk w gardle. To był pierwszy raz od czterech lat, gdy odważyłam się przyjść na cmentarz i niebywale tego żałowałam.

Operatywnie odwróciłam się, słysząc łamanie gałęzi i wtem zauważyłam mężczyznę, w szarym płaszcz i tego samego koloru kapelusz, które sprawnie skrywały go, a przemierzana odległość biegle się pomniejszała. Deliberowałam, że ominie mnie, lecz ku mojemu zaskoczeniu przystanął u mego boku. Ciche westchnięcie opuściło jego usta i już chwilę później zdjął nakrycie głowy, ukazując swoją twarz. Piwne oczy wpatrywały się we mnie, mimo tego, że kilka kosmyków kasztanowych włosów na nie opadło. Chłopak, a właściwie mężczyzna, nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat.

- Przepraszam, nie chciałem zakłócać pani spokoju. - Odezwał się, zerkając na groby przed nami. Lustrowałam jego twarz, starając sobie przypomnieć, czy się znamy, aczkolwiek miałam pustkę. Zamrugałam i uchyliłam usta, by zadać pytanie.

- Pracuje pan tutaj?

- A tak wyglądam? - zarechotał.

- W najmniejszym stopniu, jednakże nie sądziłam, żeby ktoś tu przychodził. - Wymamrotałam, maskując konfuzję, która odczuwałam pod wpływem własnych słów. Odczuwałam, jakbym mu umniejszyła swymi słowami.

- Te wszystkie kwiaty... - wskazał dłonią na liczne bukiety - to nie pani?

- Och, nie. - Wykrztusiłam prędko.

- Zawsze tu są - Rzekł łagodnie, a jego głos brzmiał, jakby patrzył na coś majestatycznego. - Zawsze, gdy przychodzę, a pojawiam się dwa razu w roku.

Zmarszczyłam brwi.

- Wybaczy pan mą obcesowość, ale jeśli można wiedzieć, to kim pan jest?

- Christopher Ford - przedstawił się. - Możesz mi mówić Chris. A byłem bliskim znajomym Harmony, a ty jak mniemam to... - dostrzegłam w jego głosie oczekiwania na odpowiedź.

- Adelaide de Beaufort - wyszeptałam z utkwionym spojrzeniu w pomniki. Dokładnie przyglądałam się każdej z liter, mimo tego, iż były identyczne.

- W takim razie należą ci się kondolencję - dodał po chwili.

- Panu także - odparłam, zerkając na jego twarz, na której malowało się niezrozumienie. - Wszakże skoro był pan znajomym Harmony, to także pan ją stracił.

- Już mówiłem, Chris - upomniał mnie, posyłając lekki uśmiech. Jeszcze ostatni raz zerknęłam na pomniki i na mężczyznę obok mnie. - To boli, prawda?

Odetchnęłam, chcąc znaleźć jakąś racjonalną odpowiedź.

- Już nie... nie aż tak bardzo - przełknęłam z trudem ślinę. - Z czasem przychodzi zrozumienie i akceptacja...

- ...Jednak to dalej boli. - Dokończył, a ja nieznacznie skinęłam głową. Jeszcze dużo czasu trwaliśmy razem w ciszy jak dobrzy starzy przyjaciele. Czując chłodny poryw wiatru, przymknęłam powieki i odetchnęłam.

- Na mnie czas - mruknęłam. - Do widzenia, Christopherze.

- Do zobaczenia, Adelaide de Beaufort.

W Blasku Nocy [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz