Rozdział dwudziesty drugi

85 7 0
                                    

POKUTA

Adelaide

Sobotni poranek z Nicholasem, tostami i kawą wydawał się czymś naturalny i oczywistym. To wtedy przez krótką chwilę pomyślałam, że mogłoby być tak codziennie. Ale tylko przez krótką chwilę. Z każdym dniem, gdy poznawałam mężczyznę, czułam się coraz swobodniej i należycie. Całkiem jakbyśmy się znali całe życie.

Uniosłam kubek, dostawiając naczynie do ust, a po moim gardle rozlał się przyjemny smak kofeiny. Brunet siedział na sofie, segregując, wciąż leżące tam dokumenty i wkładał je w odpowiednie folie. Odstawiłam bezszelestnie kubek na blacie i ruszyłam w jego kierunku. Mój wzrok padł na jakieś umowy z podpisami i logami różnych firm.

- Co to? - zapytałam, opierając ręce na podparciu czarnej kanapy, tuż za jego głową.

- Dokumenty dotyczące nowych inwestycji - odpowiedział, stukając plikiem kartek o drewno. Przegryzłam wargę, obserwując jego ruchy.

- Kupujesz coś?

- Kupiłem. Apartament w centrum Chicago. - Dodał, jakby się spodziewał, że dopytam o szczegóły. I miał rację, spytałabym.

- Więc masz dwa wieżowce?

Nawiązałam do miejsca, w którym byliśmy. Z tą różnicą, iż ten apartament dostał w spadku, tamten kupił.

- Na ten moment cztery, jeszcze w San Francisco i Seattle.

Zamilkłam na chwilę. Nie myślałam bowiem o Nicholasie jako o inwestorze. Cały czas sądziłam, że skupiał się priorytetowo na warsztacie.

- A co z warsztatem?

Zamknął przedostatni segregator, zabierając się za ostatnie kartki.

- W głównej mierze zajmuje się formalnościami, a sama praca przy samochodach to bardziej zainteresowanie. - Wyjaśnił, a ja słuchałam z zaciekawieniem. Lubiłam słuchać jego głosu i tego, co miał do powiedzenia. Całe życie byłam typem słuchacza, dlatego lubiłam to, że w naszej relacji Nicholas mówił. Zawiesiłam ramiona na jego szyi opierawszy policzek o jego głowę, jednak nadal dzieliło nas oparcie mebla.

- Ten budynek dostałeś od dziadka... - zaczęłam, pierw układając w głowie kolejność. - Apartament w Chicago kupiłeś, jak mniema, za pieniądze z pozostałych nieruchomości i może warsztatu... skąd miałeś pieniądze na pierwszy wieżowiec? Penthouse nie należy do najtańszych inwestycji... - zawiesiłam głos.

- Dostałem w spadku część pieniędzy. Wolałem je zainwestować niż do śmierci trzymać na koncie. - Zamknął ostatnią teczkę. - I jak widać było warto.

- W takim razie uważaj na klątwę Willy'ego. - Nawiązałam do miejscowej legendy. Budowę ratuszu w Filadelfii ukończono w 1901 roku i do 1908 był najwyższym budynkiem na świecie, będąc największym wolno stojącym murowanym budynkiem na naszej planecie. Do 1987 roku istniała niepisana umowa, że żaden budynek w mieście nie będzie wyższy od niego. Jednak niepisanej umowy nie dotrzymano i przez kolejne 20 lat żadna z miejskich drużyn nie wygrała mistrzostwa w major leagues. Winę przypisano klątwie Williego, który chciał spoglądać na Pensylwanię z najwyższego jej punktu. Bowiem pomnik Williama „Billy'ego" Penna stanął na wieży miejscowego ratusza.

Nie zdążyłam się zorientować, kiedy Nicholas odwrócił się w moim kierunku i prędko chwycił za biodra, sadzając na swoich kolanach. Z piskiem spojrzałam w jego oczy, przepełniona dezaprobatą.

- Umiesz chodzić, mogłeś powiedzieć - fuknęłam niezadowolona z przebiegu wydarzeń.

- Chciałem usłyszeć w twoim głosie nutkę strachu. - Dociął mi, wyginając zaczepnie kącik ust.

- Nie jesteś zabawny. - Skomentowałam ciszej. - Je me sens bien avec toi - czuję się z tobą dobrze.

Nicholas nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie słowa dobrałam, jednak swoim stwierdzeniem udowodnił, iż doskonale znał moje uczucia.

- Czegoś mi nie mówisz - wystosował na ogół nic nie znaczące pytanie, lecz dla nas znaczyło wiele. - Co ukrywasz?

Przełknęłam ślinę, walcząc, aby nie porzucić jego spojrzenia.

- Możesz mi ufać.

Słowa, w które nigdy nie powinnam była wierzyć.

Zadrżałam, czując jego ciepłe dłonie na moich udach. Uchyliłam usta, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa. Bałam się, a może wahałam?

- Moja mama zmarła pięć lat temu. - Wydusiłam, skupiając spojrzenie w bluzie Nicholasa, którą chwyciłam między dłonie, bawiąc się materiałem. Mężczyzna nawet na moment nie zwrócił mi uwagi, a jego dłonie zataczały kręgi na moich udach. - To było podczas wyjazdu... był ranek, a mama poszła na plaże. Stał tam stary most, ale nikt nie podejrzewał, że... - starałam się zebrać myśli i przy okazji nie rozpłakać. - Deska się zerwała, a ona się utopiła. Byliśmy tam z ojcem, gdy to się stało. Chciałam coś zrobić, ale Richard mi nie pozwolił... stał tam i się przyglądał. - Przełknęłam gule w gardle. - Trzymał mnie i patrzył.

Poczułam ciepłe palce, muskając moją brodę i mimo niechęci byłam zmuszona spojrzeć w te oczy.

W Blasku Nocy [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz