Rozdział dziewiąty

608 26 2
                                    

MUŚNIĘCIE OCEANICZNYCH TĘCZÓWEK

Nicholas

Oscar Wilde, pisząc: Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej, nie miał pojęcia, jak bardzo rzeczywiste są te słowa.

- Nigdy ich nie lubiłem - powiedziałem cicho, podchodząc do murku, na którym siedziała moja zmora. Jej głowa szybko odwróciła się w moją stronę, ale na tak krótką chwilę, iż nie miałem okazji, żeby na nią dokładnie spojrzeć.

- Pan dupek nie lubi wesołych miasteczek? Zaciekawiające - kącik jej ust uniósł się ku górze.

Szatynka pokręciła głową, a czekoladowe włosy wraz z białą wstążką rozwiały na wietrze. Cisza między nami trwała coraz dłużej, a ona desperacko szukała wzrokiem czegoś przed sobą.

- To nie wesołych miasteczek nie lubię - mruknąłem cicho. - Za nimi też nie przepadam, ale to diabelskie koło miałem na myśli - zaznajomiłem, znów zwracając jej uwagę i coś na pozór zaciekawienia.

- Dlaczego?

- Nie bez powodu są diabelskie - wielki młyn w znacznej odległości od nas rozświetlał cały teren. Jej wzrok intensywnie mnie przenikał, jakby uparcie szukała odpowiedzi. Dłonie opierała po obu stronach ciała, a nogi swobodnie zwisały. Nawet gdybym jej nie znał, wiedziałbym, że nie jest normalną dziewczyną, a zdradzała ją jej własna postawa, do jakiej przywykła przez całe dzieciństwo.

- Nie sądziłam, że ktoś taki jak ty może bać się atrakcji dla dzieci - odchyliła głowę w tył, kierując swoją twarz do nieba, a światło padające z każdej strony dokładnie ją oświetlało, zarazem skrywając w cieniu.

- Strach, a niechęć to dwa różne uczucia. - Założyłem dłonie na ramionach, przejeżdżając językiem po dolnych zębach. Kącik jej ust powędrował ledwo zauważalnie do góry i z każdą chwilą się powiększał. - Co chodzi ci po głowie?

Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, a już chwilę później wyznała:

- Skoro to zaledwie niechęć... - ciągnęła, nie spuszczając ze mnie wzroku - to powinniśmy się tam udać, by ją zwalczyć, czyż nie? - dodała po chwili. Zmarszczyłem brwi, mrużąc przy tym oczy. Adelaide de Beaufort była jedną z bardziej zagadkowych osób, a mnie, jak na przekór, to przyciągało. Gdy milczałem, ona wstała z murku, zmierzając w moją stronę. Zatrzymała się dopiero w pobliżu mnie, będąc zmuszona zadrzeć głowę w górę. Zmierzyłem ją spojrzeniem i już wiedziałem, że poległem.

Nigdy szczególnie nie wielbiłem Filadelfii, choć także jej nie nienawidziłem. Miałem mnóstwo wspomnień związanych z tym stanem, niemniej większość z nich była negatywna, pomimo to nie wyobrażałem sobie życia nigdzie indziej. A może właśnie powinienem był stąd wyjechać już przy pierwszej okazji. Miasto mieniło się od świateł, a każdą z ulic oświetlały lampy. Setki ludzi będący tuż pod nami, rozchodziło się po obiekcie, wzajemnie mieszając w tłumie. Przy niektórych stoiskach widziałem całe rodziny obustronnie się bawiące bądź pary tańczące do grających piosenek. Jednak to na niej mój wzrok zatrzymywał się najdłużej. Badała rozciągające się miasto przed nami, a tłumy ludzi zdawały się dla niej nie istnieć.

- Pięknie tu jest - wyszeptała cicho, jednak na tyle jawnie, abym usłyszał.

- Byłaś tu kiedyś? - zapytałem mimo znanej mi odpowiedzi.

- Nie sądzę - wyznała, zagryzając wargę, a ja powstrzymałem perfidny uśmiech cisnący mi się na usta. - A ty? Byłeś tu kiedyś?

- Jako dziecko. Często bywaliśmy tu wraz z moimi braćmi i rodzicami - odetchnąłem, przypominając sobie wydarzenia minionych lat. Wspomnienia, które już nigdy nie będą takie same.

- To chyba dobre wspomnienia? - spytała, niepewnie zerkając.

- Nie wszystko jest takie, jakie chcemy to widzieć. - Podsumowałem, wywołując niezrozumienie na jej twarzy. Niezależnie czy chciała spytać, czy nie, nie zrobiła tego. Skinęła głową w zrozumieniu i nie poruszyła dalej tematu.

- Powiedziałeś braćmi... - odparła po chwili ciszy.

- Mam ich dwóch. Jeden ośmioletni, natomiast drugi dwudziestopięcioletni.

- A więc jesteś tym pośrodku - zamyśliła się. - Jak się nazywają?

- Darcy i Nathan - odrzekłem, a na jej twarzy pojawiło się chandra. Spojrzałem na jej kolana, na których trzymała dłonie i bawiła się złotymi pierścionkami na palcach. Cicho westchnęła, zakładając nogę na nogę.

- Bądźmy przyjaciółmi, Perełko - między nami zapanowała cisza, w której nie musiałem doszukiwać się komfortu. Samo bycie z nią było komfortowe.

A nie powinno.

- Nie lubię cię - powiedziała, spokojnie wpatrując się przed siebie. Powstrzymałem się od prychnięcia i zamiast tego ciągnąłem:

- Mówiłem ci już, że w kłamstwie ci nie do twarzy.

Nasze spojrzenia się spotkały.

W Blasku Nocy [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz