3. U Piotrka

81 5 16
                                    

Ten dzień nie należał do najpiękniejszych pod względem pogody. Niebo zasłaniały szare chmury niekiedy niosące ze sobą deszcz. Nie dało się przewidzieć, kiedy i jak intensywny będzie opad, dlatego o wyjściu z domu bez parasola czy kurtki przeciwdeszczowej nie było mowy. Co jakiś czas następowały przejaśnienia, słońce jednak dotychczas nie zajaśniało pełnym blaskiem nawet na chwilę.

Właśnie takie "okienko pogodowe" miało miejsce w momencie, gdy Eustachy w szaleńczym biegu przecinał mikołowskie Planty. Chłopak wściekły na samego siebie i otoczenie szybko wbiegał na wzniesienie po krętym, dziurawym i powykrzywianym chodniku. Paroma skokami przesadził nieco lepiej wyglądające schody i znalazł się przed przejściem dla pieszych koło przedszkola. Czekając, aż samochody wreszcie się zatrzymają, aby go przepuścić, ujrzał ze zgrozą autobus podjeżdżający do przystanku kilkadziesiąt metrów dalej. W końcu przeszedł na drugą stronę i rzucił się pędem w jego kierunku, machając rozpaczliwie ręką. Dopadł drzwi, które jeszcze nie zdążyły się zamknąć i dostał się do środka, sapiąc głośno.

Mimo licznych wolnych miejsc Eustachy wolał stać. Zdjął plecak i oparł się o szybę. Czuł dumę wynikającą z faktu, że nie musiał teraz stać na tym przystanku i patrzeć smętnie na oddalający się pojazd. Jedynie zdążył na autobus, a cieszył się, jakby zdobył górski szczyt. Zaczął rozglądać się w poszukiwaniu swojego kolegi, Roberta, który też miał jechać o tej godzinie. Ku zdziwieniu Eustachego nie było go tam.

Przypuszczając, co mogło się stać, chłopak schylił się i wyjął z plecaka telefon, aby sprawdzić, czy ktoś nie napisał. Nie mylił się: Robert napisał na grupie przyjaciół, że spóźnił się na autobus i dotrze do Katowic trochę później.

Podróż przebiegała sprawnie. Natężenie ruchu na trasie w stronę Katowic, zresztą jak w każdą sobotę, nie było zbyt duże, dlatego autobus nie stał w korku tak jak w środku tygodnia. Tylko ludzi z czasem zaczynało trochę przybywać.

Na przystanku w Piotrowicach tuż za szkołą policyjną wsiadła Julka. Gdy tylko ujrzała Eustachego, podeszła do niego i odezwała się:

- Cześć, jakiś wyjątkowo punktualny dziś ten autobus.

- Cześć, u mnie był przed czasem - Eustachy skrzywił się. - Ledwo na niego zdążyłem.

- A ty bez Anieli? - zdziwiła się Julka.

- Bez.

- Coś się stało?

- Wystawiła mnie.

- Przykro w sumie...

- Czy ja wiem... - Eustachy westchnął i spojrzał przez okno. - Wkurzała mnie.

- Rozumiem.

Julka postanowiła już nie drążyć tematu. Zaczęła poprawiać swoje długie i proste ciemne blond włosy, które zaplątały jej się między paskami od torby.

- Jedziemy tramwajem z Brynowa? - spytała po chwili milczenia.

- Może lepiej będzie jechać do końca autobusem - stwierdził Eustachy. - Możemy się umówić z Robertem, żeby przyjechał tramwajem tam koło Spodka, zaczekamy tam na niego i do Bogucic pójdziemy już razem.

Koleżanka zgodziła się. Przez resztę podróży oboje nie mówili zbyt wiele. Rozmowa nie kleiła się zbytnio. Eustachy patrzył przez szybę i analizował warunki atmosferyczne na dworze, Julka natomiast czytała coś w Internecie. Podczas drogi z placu Andrzeja na ulicę Korfantego ożywili się nieco i wymieniali się mało istotnymi uwagami dotyczącymi zmian pogody, jakie zaszły w ciągu ostatnich paru tygodni.

Przyjaciele przyszli na przystanek tramwajowy w pobliżu Spodka. Minęło kilkanaście minut, aż wreszcie podjechał właściwy tramwaj. Wysiadł z niego rozpromieniony Robert.

Opowieść snem podszytaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz