Cisza i spokój. Żaden dźwięk ani żadne uczucie nie mąciły tego stanu zawieszenia. Umysł Eustachego wypełniały urywki wspomnień, wyobrażeń oraz dziwacznych wytworów podświadomości niemających sensu. Nawet, jeśli wizje te stanowiły jakikolwiek ciąg przyczynowo-skutkowy, chłopak nie zdołał go zapamiętać. Nie zdołał także oddzielić obrazów od siebie – zlewały się one w bezkształtną masę, nad którą nie miał kontroli. Tylko jeden z nich wyłonił się niespodziewanie z tej barwnej chmury. Wyglądał jak pojedyncza klatka z jakiegoś filmu, jakby czas się zatrzymał. Eustachy nie zarejestrował momentu, w którym się pojawił. To, co zobaczył, rozgościło się w jego głowie zanim zdążył się zorientować, a on nie protestował. Nie miał jak. Nawet o tym nie pomyślał.
Stał na jakimś mikroskopijnym podwórku. Pod stopami miał nagą ziemię, z której miejscami wystawały kamienie lub kawałki betonowych płyt. Ze wszystkich stron otaczały go stare, zaniedbane kamienice stłoczone tak ciasno, że mieszkańcy mogli jedynie zaglądać sobie nawzajem w okna... choć Eustachy wątpił w to, że ktokolwiek jeszcze tam mieszkał. Budynki wyglądały na opuszczone. Ściany straciły już większość tynku, a niektóre okna miały wybite szyby. Część z nich została pozbawiona nawet ram i parapetów, w miejscu okien pozostały więc tylko prostokątne dziury. Fragment nieba, który chłopak widział z tego miejsca, był czysty, nieskalany choćby najmniejszą chmurką. Od kamienicy po prawej stronie odbijało się słońce, lecz świeciło tak nisko, że oświetlało jedynie najwyższe piętro. Nie dało się tu określić pory roku, lecz podświadomość podsunęła Eustachemu sam środek zimy.
Ten widok przygnębiał. Emanował chłodem, surowością i pustką. Rodził wiele pytań, na które odpowiedź pozostawała tajemnicą: gdzie są ci wszyscy ludzie? Co ich spotkało? Dlaczego opuścili swój dom? Czy są bezpieczni? Czy żyją? To ostatnie pytanie przyprawiło chłopaka o dreszcz, gdyż zdał sobie sprawę, że nawet gdzieś tu mogą znajdować się zwłoki...
– Dzień dobry! Wstajemy! Koniec opieprzania się!
Eustachy obudził się. Leżał sobie spokojnie w lóżku w swoim pokoju, który po tym, co widział we śnie, wydał mu się szczególnie przyjazny, choć i tak na co dzień chłopak chętnie spędzał w nim czas. Była sobota, dwudziesty dziewiąty października, a nad nim pochylał się Wincenty we własnej osobie.
– O – wymamrotał nieprzytomnie młodszy brat. – Fajnie, że jesteś.
– Też się cieszę – przyznał Wincenty. – Miałem przyjechać wczoraj, ale pewien dziad u nas na uczelni wymyślił sobie kolokwium o osiemnastej, a nie chciałem jeździć po nocach.
– Nie dziwię się – mruknął Eustachy, przeciągając się.
Mimo szczerej radości z przyjazdu brata nie był zachwycony faktem, że został przez niego obudzony. Wcale nie czuł się wypoczęty. Najchętniej przespałby jeszcze godzinę lub dwie, lecz Wincenty sprawiał takie wrażenie, jakby nie chciał do tego dopuścić. Patrzył na niego, nie kryjąc rozbawienia, a Eustachy nie mógł pojąć, co jest dla niego powodem do aż tak dobrego humoru. Brat, jakby czytając w jego myślach, odezwał się ponownie:
– O której to się poszło spać? Jest prawie dwunasta!
Ta informacja sprawiła, że Eustachy gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej. Mając nadzieję, że to tylko żart, rzucił okiem na zegar. Niestety Wincenty mówił prawdę – do południa pozostało już tylko osiem minut.
– Położyłem się jakoś przed pierwszą... – przy ostatnim słowie zawahał się. Po wykonaniu w głowie szybkich obliczeń zdał sobie sprawę z przyczyny odczuwanego zmęczenia. Zawstydzony sobą z westchniem opadł z powrotem na poduszkę.
Spał zdecydowanie zbyt długo.
– Jedenaście godzin! – Wincenty roześmiał się. – No to żeś poszalał! Sienkiewiczowa cię aż tak wymęczyła?
CZYTASZ
Opowieść snem podszyta
ParanormalZwyczajny sierpniowy dzień w zwyczajnym mieście. Dzień, który nie różni się zbytnio od pozostałych. To zaskakujące, jak łatwo można dać się zwieść pozorom - właśnie taki nudny dzień może nieoczekiwanie stać się początkiem dziwnej, skomplikowanej his...