Ulica 3 Maja wyglądała jak zwykle: te same sklepy, te same tramwaje, tak samo duża liczba przechodniów, choć nazwanie jej tłumem byłoby przesadą. I oczywiście ten sam hałas. Typowy miejski ruch. Aniela szybko zaczęła żałować, że tego poranka wybrała dłuższą drogę z katowickiego dworca do liceum. Irytował ją już sam widok tego miejsca. Nie mogła też znieść myśli, że jej aktualnym celem jest szkoła czy raczej "izba tortur", jak zwykła mawiać. Przeszkadzał jej także odświętny strój: biała bluzka koszulowa, która zdązyła już się trochę pognieść, czarna spódnica do kolan nie w jej stylu i ciasne, uwierające czarne buty.
Mijała po drodze rówieśników także ubranych w stroje galowe. Część osób znała z widzenia, gdyż tak jak ona byli to uczniowie liceum imienia Marii Skłodowskiej-Curie zwanego potocznie Pikiem. Z jeszcze mniejszą częścią miała okazję utrzymywać jakikolwiek kontakt, lecz w tym momencie wolała udawać, że ich nie widzi. Nie miała nastroju na rozmowy. Gdy tylko zauważyła kogoś znajomego, zaczęła stwarzać pozory zainteresowania witrynami lub ekranem telefonu, nie zważając nawet na to, czy jest odblokowany.
Wreszcie jej oczom ukazał się wybielony dwupiętrowy budynek na rogu ulic 3 Maja i Słowackiego - starsza część szkoły. Razem z paroma innymi pieszymi dziewczyna przeszła przez ulicę. Przed samymi drzwiami wejściowymi jednak przystanęła, przez co uczniowie idący za nią powpadali na nią i na siebie nawzajem. Aniela nawet nie przeprosiła, jedynie odsunęła się na bok i zapatrzyła na plac Wolności odległy zaledwie o kilkadziesiąt metrów.
Wolność... Aniela tyle by dała, aby kontynuować wakacyjne trwanie w tym błogim stanie i brak konieczności martwienia się szkołą. Wolała czytać książki, które lubiła zamiast uczyć się i starać na siłę zapamiętać tysiące nieinteresujących jej szczegółów. Chciała beztrosko chodzić na spacery czy po prostu leżeć na leżaku w ogrodzie i móc nasycać się nadał bezgranicznym nic nierobieniem.
Z zamyślenia wyrwało ją klepnięcie w ramię i słowa:
- Ej, wracaj do rzeczywistości!
To Monika, jej przyjaciółka, zaszła ją od tyłu i zaskoczyła.
- Monia! - zawołała Aniela. - Nie strasz!
- No sorry, ale ty tu sobie stoisz i się gapisz, a za chwilę się zaczyna - wyjaśniła Monika.
Aniela sprawdziła godzinę w telefonie i przyznała rację przyjaciółce. Zrezygnowana podążyła niechętnie za nią.
Najpierw miała miejsce uroczystość na dziedzińcu. Na szczęście pogoda dopisywała - według Anieli to jedna z nielicznych dobrych stron tej sytuacji. Dziewczyna stanęła razem z przyjaciółką pod kasztanowcem i obie czekały na rozpoczęcie.
- Jak tam się trzymasz w ogóle? - spytała nagle Monika. Rozmawiały regularnie, lecz w ostatnim czasie tematem przewodnim tych rozmów były Włochy, gdzie Monika spędziła jeden z ostatnich tygodni sierpnia. Z tego powodu tematy związane z Anielą zostały wówczas zepchnięte na dalszy plan.
- Beznadzieja, czyli nic się specjalnie nie zmieniło - mruknęła Aniela.
- Od kiedy masz znowu treningi?
- Nie wiem, czy mi się chce tam wracać...
- Ale dlaczego? Przecież jesteś w tym dobra.
Aniela westchnęła.
- Dalej mi wstyd za tę Warszawę - przyznała ponuro. - Głupio mi się pokazywać znowu przed trenerką. Po tej akcji prawie się na mnie wydarła.
- Ale to się zdarzyło tylko raz - Monika już nie pierwszy raz usiłowała podnieść ją na duchu w tym temacie. - Następnym razem będzie lepiej, zobaczysz...
CZYTASZ
Opowieść snem podszyta
ParanormalZwyczajny sierpniowy dzień w zwyczajnym mieście. Dzień, który nie różni się zbytnio od pozostałych. To zaskakujące, jak łatwo można dać się zwieść pozorom - właśnie taki nudny dzień może nieoczekiwanie stać się początkiem dziwnej, skomplikowanej his...