- Zaraz mnie coś trafi... - warknęła Aniela.
Przed nią leżały porozrzucane po całym pokoju kartki, karteczki, zeszyty, książki, foliowe koszulki, długopisy, zakreślacze i inne wszelkiego rodzaju przybory. Cały ten bałagan spowodowany był poszukiwaniami podręcznika do polskiego z pierwszej klasy ze względu na zbliżającą się kartkówkę powtórzeniową z antyku. Dziewczyna opróżniła wszystkie swoje szafki pod i obok biurka, lecz nie umiała znaleźć owego podręcznika. Traciła już cierpliwość.
W czasie, gdy Aniela przekopywała sterty papierów i różnych przedmiotów, do pokoju zajrzała mama i zarządziła:
- Zbieraj się, idziemy do babci.
Zdecydowanie nie były to słowa, które Aniela chciałaby usłyszeć w tym momencie. Skupiona na przeszukiwaniu swoich rzeczy nie wyobrażała sobie, aby nagle przerywać tę czynność na dłuższy czas. Co więcej, babcia Rozalia mieszkała na Osiedlu przy Plantach, którego dziewczyna od kilku miesięcy unikała jak ognia.
- Teraz?... - spytała.
- Tak, teraz - odpowiedziała stanowczo mama. - Nie byłaś tam od Wielkanocy, a babcia coś ostatnio słabnie.
Aniela spojrzała bezradnie w sufit.
- Ale ja teraz szukam podręcznika z pierwszej klasy... - jęknęła.
- Do czego?
- Do polskiego.
- Takiego z posągiem?
- Tak...
- Klęczysz na nim.
Dziewczyna wstała. Rzeczywiście, przez cały czas opierała się lewym kolanem o swoją zgubę. Powiodła wzrokiem po zaśmieconej podłodze, chwyciła się obiema rękami za głowę i wydała z siebie rozpaczliwy okrzyk.
- No chodź, chodź - ponaglała mama. - Przewietrzysz się, dobrze ci to zrobi.
- No dobrze... - westchnęła Aniela. - Tylko szybko tu posprzątam.
Właściwie przez "posprzątanie" miała na myśli upchanie wszystkiego w szafkach od niechcenia. Zrobiła to w kilka minut zaraz po wyjściu mamy z pokoju, nie myśląc nawet o tym, że przy ponownym otwarciu mebli ich zawartość się wysypie. Kiedy skończyła, wsunęła rękę w szparę w uchylonym oknie, aby sprawdzić temperaturę na dworze i uznała, że bluza jednak nie wystarczy.
Rodzina czekała już na nią na dole, wszyscy troje gotowi do wyjścia. Aniela zawiązała buty i zarzuciła na ramiona jadowicie zieloną kurtkę. Można było ruszać w drogę.
Szli pieszo. Najpierw ulicą Długą i Pszczyńską w dół. Później minęli kompleks sklepów w pobliżu rynku (gdzie rodzice Anieli wstąpili jeszcze po coś dla babci), halę sportową, szkołę, pływalnię... Wszystkie te miejsca Aniela znała na pamięć. Spędziła tu ostatnie trzy lata swojego życia. Wcześniej mieszkała w Orzeszu, tam się urodziła, wychowała, tam chodziła do szkoły podstawowej. Do Mikołowa jeździła jedynie na treningi pływania. Jej rodzice podjęli decyzję o wyprowadzce z Orzesza w momencie, gdy dziewczyna rozpoczęła naukę w liceum, ponieważ uznali, że dojazd z miejscowości graniczącej z Katowicami będzie mniej męczący. Aniela szybko zaczęła orientować się w terenie, a jeszcze bliżej poznała go dzięki związkowi z Eustachym, który mieszkał tu od urodzenia.
Jak w każdą sobotę w małym mieście, ruch nie był duży. Nawet na Plantach nie dało się spotkać zbyt wielu ludzi, lecz można było to łatwo uzasadnić: tego dnia wiał silny wiatr, a słońce co chwilę skrywało się za wielkimi kłębiastymi chmurami, które od czasu do czasu zraszały ziemię przelotnymi mżawkami.
CZYTASZ
Opowieść snem podszyta
ParanormalZwyczajny sierpniowy dzień w zwyczajnym mieście. Dzień, który nie różni się zbytnio od pozostałych. To zaskakujące, jak łatwo można dać się zwieść pozorom - właśnie taki nudny dzień może nieoczekiwanie stać się początkiem dziwnej, skomplikowanej his...