22. Duch walki

26 2 9
                                    

- I na koniec poproszę osiem długości basenu tak, jak chcesz. Możesz nawet więcej niż jednym stylem. Byle dokładnie. A zresztą, tobie nie trzeba tego mówić. No już, proszę bardzo!

Aniela od razu przystąpiła do wykonania polecenia. Zdecydowała, że pierwsze sto metrów przepłynie kraulem, a na ostatnie sto zostawi sobie najlepsze - żabkę. Mimo zmęczenia po całym treningu nie miała problemu z pokonaniem wyznaczonego dystansu. Wreszcie, ukończywszy ostatni odcinek, zatrzymała się przy końcu, gdzie czekała pani Liwia.

- Wyjdź z wody - zarządziła trenerka. - Musimy pogadać.

Dziewczyna podciągnęła się na krawędzi basenu i stanęła na brzegu.

- Tak obserwuję twoje postępy - kontynuowała pani Liwia - i myślę, że warto by było znowu wybrać się na jakieś zawody.

- Jakoś nie mam ochoty... - odpowiedziała Aniela.

- Dziewczyno, ty się marnujesz! Taki masz talent, dlaczego nie chcesz tego wykorzystać? Nie poznaję cię, zawsze się do tego garnęłaś!

- Nie mam motywacji. Pogubiłam się ostatnio we wszystkim... Chyba potrzebuję czasu...

- Może powinnaś z kimś o tym porozmawiać? Nie wiem, pewnie jest u was w szkole psycholog, może warto się z nim spotkać? Nie przewracaj oczami, w tym przecież nie ma nic złego! Daj sobie pomóc!

Aniela milczała. Słowa trenerki ją oburzyły. Choć sama w ostatnim czasie myślała, czy rzeczywiście nie powinna udać się do specjalisty, nie chciała, aby ktokolwiek powiedział to głośno. Ten temat ją zawstydzał. Po chwili zastanowienia dopuściła jednak do siebie myśli, że pani Liwia może mieć rację.

- Zastanowię się - rzekła.

- Dobrze, w takim razie to już wszystko na dziś - oznajmiła trenerka. - Do zobaczenia w czwartek!

Dziewczyna pożegnała się i weszła do przebieralni.

Kilkanaście minut później już szła ulicą Bandurskiego w stronę domu. Była wolna od zapachu chloru z pływalni, lecz na dworze wcale nie pachniało lepiej. Wręcz przeciwnie - powietrze zanieczyszczał dym z kominów. Ściemniało się. W oddali szczekały dwa psy, a pod stopami szeleściły suche liście.

"Prosić, czy nie prosić o pomoc?... - rozmyślała po drodze. - Ale o czym właściwie miałabym mówić?... Jakoś nie widzę siebie zwierzającej się obcej babie, choćby nie wiadomo, jak znała się na rzeczy... Chociaż z drugiej strony... ta Sośnicka podobno jest taka świetna i w ogóle, zero stresu... Aaaa zresztą... nie wiem..."

Dotarła do skrzyżowania z ulicą Pszczyńską. Skręciła w lewo, a po chwili w prawo, w Długą. Do domu miała już niedaleko. Przemierzała pustą drogę powoli, kopiąc kamyk i rozglądając się. Kiedyś, gdy była dzieckiem, podczas wieczornych spacerów lubiła zaglądać w rozświetlone okna mijanych domów. Wyobrażała sobie życie ich mieszkańców i dzieliła się z rodzicami wymyślonymi na poczekaniu historyjkami na ten temat. Porzuciła ten zwyczaj już bardzo dawno temu, lecz często, gdy szła gdzieś o zmierzchu, czuła ten klimat dawnych lat. Powracały wspomnienia, a wraz z nimi tęsknota za dziecięcą beztroską.

W końcu znalazła się przed swoim domem. Na parterze i w jednym z okien na piętrze było jasno, więc bez trudu wywnioskowała, że wszyscy pozostali domownicy już są. Przeszła przez podwórko i otworzyła drzwi. Sytuacja, jaką zastała w środku, wprawiła ją w zakłopotanie.

- No proszę! Pozwólcie mi! - krzyczała Iza w salonie. - To nie moja wina, że dostałam te pały!

- Nie, masz się uczyć, żeby to poprawić! - nakazał stanowczo tata.

Opowieść snem podszytaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz