Rozdział VI

290 45 7
                                    

Misell przerwał swą opowieść, czekając na moją reakcję. Ja nie mogłem w to uwierzyć. Założyciel Czterech Watah, pierwszy wilk, mentor szczeniąt ... Zabity przez swoją partnerkę. Która była z rodu, o którym krążyły pogłoski o piekielnych korzeniach. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie opuściłem szczęki ze zdumienia.
- Zszokowany? - zapytał Misell, widząc moją reakcję. - Orfan również tak zareagował. Szybko jednak otrząsnał się z szoku i wyskoczył z ukrycia wprost na Carmeę. Niestety ona była szybsza. Odskoczyła w bok, tak że Orfan ledwo zatrzymał się przed krawędzią urwiska. Zaatakował ponownie i tym razem - pewna swej wygranej Carmea - odpowiedziała atakiem. Rozpoczęła się zacięta walka, kły i pazury lśniły, warczenie przepełniło powietrze. Wreszcie Orfan zadał ostateczny cios. Z morderczym błyskiem w oku skoczył jej na plecy i ugryzł ją w kark. Carmea wydała z siebie pisk i padła martwa na ziemię.
Orfan chciał dopełnić swe czyny i zepchnąć ją z urwiska, lecz Carmea wycharczała:
"Stój! Błagam, daj mi żyć."
"Tobie, diable!? Zabiłaś Ravera i masz czelność błagać o litość!?" wściekły Orfan chciał ją już zepchnąć i mieć spokój.
"Zrozum ... To nie byłam prawdziwa ja. To moja Dzika natura. Gdy nie kontrolujemy się wystarczająco, nasza prawdziwa natura wychodzi na jaw."
"Jaka? Diabelskich podmiotów?"
"Morderców rządnych krwi. Lecz gdy się opanujemy, jesteśmy dobrymi wilkami." Carmea traciła siłę na rozmowę. Orfan przyjrzał się jej bliżej. W jej oczach dojrzał ból i smutek. Widział, że żałuje. To jednak nie zmieniło wiele.
"Jednak straciłaś kontrolę." odparł chłodno. "Zabiłaś Ravera i musisz ponieść konsekwencje."
"Jednak nie wierzysz mi." Odparła ze smutkiem i goryczą w głosie. "W takim razie ty też coś dostaniesz. Od tej nocy każdy potomek rodu Alf tej watahy straci coś ważnego. Będzie musiał żyć w wiecznym smutku, który przywiedzie go aż tu i skończy tak jak ja. Opętany. Skoczy z tego urwiska i połączy się ze mną i Raverem. To będzie wieczne potępienie twego ludu. A teraz żegnaj i obwieść innym tę wieść." I to powiedziawszy spojrzała w niebo, szepnęła:
"Już idę, ojcze."
I oddała swe ostatnie tchnienie.
Orfan ochłonął już i spojrzał w niebo, na księżyc wystający zza chmur. Przez chwilę zobaczył pysk Ravera na tarczy księżyca - smutną, lecz z wiarą w niego.
"Przepraszam, Raver." Zaskomlał Orfan i zrzucił ciało Carmei w przepaść. Podszedł do Ravera, położył się przy nim i płakał. Płakał tak długo. Później wstał i ułożył ciało Ravera tak, by wyglądało jak by spał. Naokoło ułożył trawę zerwaną na prendce. Gdy odwrócił się usłyszał, jakby trawy nuciły mu pieśń :
Po chmurach nocy płyną łzy,
W gałęziach szumi wiatr.
Gdy wsłuchasz się, usłyszysz dźwięk.
To śpiew Niebianskich Traw.
Gdy wsłuchasz się, usłyszysz dźwięk.
To śpiew Niebianskich Traw.
---------------------
No hejka hejka! Jak tam, wilczki? Dzięki za tyle miłych komentarzy i głosów, czuję, że to Wam się podoba. Ten rozdział był smutny, ale ja za to jestem w szampańskim nastroju. Muszę iść spać.Żegnaj, Raver. Dobranoc, wilczki.
AUUUUU!

Wilcze sekretyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz